League of Legends r.

Barwy szczęścia – cz. 7

Czas na 6. część opowiadania Corgimancera - "Barwy szczęścia".

Zobacz poprzednie części:
Część 1
Część 2
Część 3
Część 4
Część 5
Część 6

Drzwi zatrzasnęły się za mną, zostawiając mnie w obszernej sali ze sklepieniem skrytym wysoko w mroku. Wydawało mi się, że był to rodzaj auli, w której odbywały się ważne czynności z życia klasztoru. Mogli tutaj ćwiczyć, medytować, toczyć pojedynki… Najbardziej przypominało to jednak miejsce kultu. Powietrze było ciężkie od kadzideł, każdy dźwięk niósł się echem po pomieszczeniu. Przy ścianach, kilka metrów nad poziomem ziemi, balustrady oddzielały korytarze od dolnej części auli, przystrojone krwawo czerwonymi płachtami, zwisającymi z nich posępnie. Widziałam w termowizji gorące sylwetki cichych obserwatorów czyhających w ciemnościach na tych podwyższeniach. W czterech miejscach stały czerwone lampiony, rzucając długie cienie i tworząc razem estetyczną mozaikę świetlną na parkiecie.

Niepewna, co mnie czeka, postąpiłam kilka kroków naprzód, rozglądając się uważnie. Gdy znalazłam się w samym środku pierścienia światła, pomiędzy czterema lampionami, zauważyłam, że moje cienie zaczęły się wydłużać i przemieszczać po posadzce, jakby ktoś przesuwał źródła światła za moje plecy. Po chwili z punktu, w którym się zbiegły, wystrzelił słup ciemnego dymu, a gdy opadł, na jego miejscu stanął zamaskowany mistrz cieni. Uniosłam brew w podziwie. Jego oczy, choć niewidoczne zza maski, były równie rozjarzone co moje, lecz podczas gdy ja emanowałam jasnym odcieniem niebieskiego, w jego twarzy błyszczały dwa krwawe kryształy.

Opuścił ręce, a zza pancerza wysunęły się długie ostrza. “Widocznie są bardzo popularne w tym rejonie świata” – pomyślałam, przypominając sobie Vastajów. Spięłam się, gotowa do starcia, czekając na jego ruch. A on nagle… zapadł się w spowitej cieniami podłodze, tak samo nagle, jak się z niej wynurzył.

Tylko doskonały słuch i błyskawiczny refleks uchroniły mnie przed ciosem w plecy. Skoczył z dużą siłą, gdy jednak nie trafił, od razu przeszedł do kopnięcia, a gdy i to chybiło, w obrocie zerwał okrągłe ostrze z pleców i cisnął je w moją stronę, lecz ześlizgnęło się ono nieszkodliwie po tarczy, aktywowanej akurat na czas, lądując z brzękiem gdzieś z tyłu. Znowu zniknął. Całość trwała nie więcej niż dwie sekundy. Wyczułam, że będę potrzebować więcej mocy do tej walki. Zaczęłam wprowadzać do krew hextech, który pomógłby w trudnej sytuacji.

Ponownie wyskoczył z cieni poza kręgiem światła, lecz tym razem byłam lepiej przygotowana. Błyskawicznie podjęłam decyzję. “Pchnięcie lewą nogą w jego lewy bok zmusi go do uchylenia się w powietrzu w prawą stronę, gdzie łatwo dosięgnę go ciosem skierowanym w dół ostrzem” – pomyślałam. Pchnęłam agresywnie nogę w jego stronę, lecz sylwetka nagle rozmyła się i rozpłynęła w czarny dym. Jednocześnie usłyszałam świst z drugiej strony. Był świetnym iluzjonistą albo potrafił się przemieszczać przez cienie obecne na posadzce. Uniknęłam kilku kolejnych ciosów i gdy zniknął ponownie, nie czekałam w napięciu, aż zaatakuje, lecz błyskawicznie cięłam lampion, przecinając świecę w jego środku, która natychmiast zgasła, gdy płonący koniuszek jej knota poszybował wraz pociętym materiałem na parkiet. W sali zrobiło się ciemniej, symetryczny dotychczas wzór na posadzce został zakłócony brakiem jednego z elementów układanki. Jak przewidziałam, następne ciosy padły od strony zgaszonego lampionu, gdzie pozostałe trzy rzucały mój cień. Coraz trudniej było mi jednak unikać cięć, kopnięć i uderzeń. Dwukrotnie ostrza drasnęły mnie, zostawiając malutkie rozcięcia na kombinezonie.

Schematyczność jest jednak podłożem dla błędów i przewidywalności. Gdy wyczułam, że następny cios będzie zadany z wyskoku, zamiast go unikać, przetoczyłam się pod szybującym w moją stronę mistrzem cieni, sięgając jak najwyżej czubkiem ostrzy w kluczowym momencie przewrotu. Przetoczył się miękko, lecz gdy stanął na nogi, zobaczyłam krew wyciekającą powolnym strumyczkiem z rozerwanych szat na boku i zewnętrznym udzie. Nie wyglądało to na poważną ranę, wiedziałam, że cięłam za płytko. Ścięłam następny lampion, przy którym akurat się znajdowałam, a następnie, nie czekając, aż zmieni taktykę, rzuciłam się w jego stronę. Tym razem to on musiał unikać kopnięć i podcięć, jakimś sposobem udawało mu się większość z nich jednak odbijać metalowymi płytkami powyżej nadgarstków. Nie wiem, z czego były wykonane, ale mogły sparować cios wzmocnionego energetycznie ostrza. W pewnym momencie byłam pewna, że szybkie cięcie rozerwie pierś mojego przeciwnika, lecz gdy ostrze miało spotkać się z jego ciałem, znów rozpłynął się we mgle, atakując natychmiast zza moich pleców. Zachwiałam się, tracąc na moment równowagę po chybionym ciosie, a jego uderzenia przyjęłam na tarczę zasilaną gromadzoną mocą, która odbiła mistrza cieni daleko ode mnie. Odjechał gdzieś poza krąg światła, znikając mi z oczu. Natychmiast zgasiłam ostatnie świece, pozostawiając salę w ciemności. Teraz rozświetlało ją już tylko bijące z mojej piersi światło. Rozglądałam się, lecz nie widziałam go w termowizji.

Nagle zaczął wyłaniać się na samym środku, powoli, bez zbędnych ruchów. Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami, aż w pewnym momencie wyskoczył wysoko w powietrze, po czym wybuchł czarnym dymem, a trzy sylwetki odprysnęły z miejsca, w którym się znajdował, otaczając mnie. Rozejrzałam się, doliczyłam się trzech par czerwonych oczu. Wszyscy opływali tym dziwnym dymem, który nie pozwalał mi widzieć żadnych szczegółów. Który był prawdziwy? Czasu na decyzję było mało, gdyż wszystkie cienie rzuciły się na mnie na raz.

Strzeliłam hakami w odległą balustradę i czując, że zakotwiczyłam się w drewnie, wyskoczyłam, po czym zaczęłam się przyciągać go zaczepów dokładnie w momencie, w którym wszyscy mistrzowie przejechali ostrzami przez miejsce, w którym dopiero co byłam. Przylegając do ściany, użyłam tego ułamka sekundy, który miałam, zanim straciłabym siłę potrzebną do skoku, aby z trudem ocenić w ciemnościach, która z sylwetek ma największe szanse na bycie właściwym celem. Obrałam sobie za cel tą, która szarpnęła za mną głową i odbiłam się, mierząc metalowym kolanem w klatkę piersiową, jednak myliłam się co do prawdziwości mojego wroga. Przeleciałam przez cień, rozwiewając go. Usłyszałam świst, drugie ostrze z pleców mistrza cieni cięło mnie głęboko w prawe ramię. Syknęłam, czując, jak poziom nagromadzonej mocy spada nieznacznie wraz z upływem krwi. Należałoby teraz użyć tej mocy do pulsu, który wyłoniłby mi prawdziwy cel… A może jednak…?

Słysząc, że znowu sunie w moją stronę, wyskoczyłam wysoko i przekierowałam całą energię z tarczy oraz innych części ciała do ostrzy, po których przeszła błękitna błyskawica. Zakręciłam się w piruecie, starając się zatoczyć nimi jak największy okrąg, próbując uzyskać kontakt fizyczny.

Nie zawiodłam się.

Jedno z ostrzy obiło się o płytkę ma jego ręce, na którą chciał przyjąć cios, przekazując ładunek elektryczny. Głośny trzask i dźwięk ciała głucho opadającego na podłogę oznajmił mi, że pojedynek dobiegł końca. Mistrz cieni leżał na parkiecie, z jego szat unosił się dym. Stęknął, po czym podniósł się i schował ostrza. Ruszył powoli chwiejnym krokiem w stronę drzwi po przeciwległej stronie od wejścia, kiwając na mnie ręką. Posłusznie podążyłam za nim. Po balustradach przebiegł niespokojny szmer.

Komnata, w której się znaleźliśmy, odstawała nieco od wystroju reszty części kompleksu, w jakim się znajdowałam. Nie była surowa i minimalistyczna, wydawało się, że swoimi dekoracjami na ścianach i suficie miała wzbudzać zachwyt. Drewno było wyżłobione w obrazy przedstawiające adeptów zakonu podczas ćwiczeń. Była to dosyć… pogodna wizja w porównaniu z tym, czego zasmakowałam w tej okolicy. Z pewnością nie spodziewałabym się po czcicielach cienia wielkiego znaku harmonii, który był zamocowany na suficie. Nie zamierzałam jednak rozmyślać wtedy nad przeznaczeniem czy przeszłością tego miejsca. Byłam tam dla celu.

Mistrz cieni zajął miejsce na podwyższeniu, nie siadając na krześle ani tronie, lecz jedynie na szkarłatnym płótnie. Stanęłam przed nim, nie widząc żadnego miejsca do spoczynku. Krew nie ciekła już z przerwy w jego szatach. Zaciekawiła mnie jego postawa, siedział wyprostowany w idealnie symetrycznym siadzie skrzyżnym. Czułam, jak jego tętno, przed chwilą przyspieszone, teraz zwalnia delikatnie, wracając do normalności. Trzeba przyznać, że dojście do siebie po takim szoku zajęło mu bardzo niewiele czasu. Zaczął mówić coś chrapliwym głosem stłumionym maską i zanim zdążyłam otworzyć usta, głos za mną powtórzył.

– Mistrz Zed pragnie wiedzieć, co cię sprowadza do naszego zakonu. Pragnie też wiedzieć, czego przeciwko niemu użyłaś w pojedynku oraz skąd się wzięła twoja broń.

Uśmiechnęłam się delikatnie.

– Zapytaj mistrza Zeda, co byłby w stanie zrobić, gdybym zaproponowała, że mogę dać mu taką broń?

* * *

Autor: Corgimancer

Część 8