League of Legends r.

Barwy szczęścia – cz. 8

Czas na ostanią część opowiadania Corgimancera - "Barwy szczęścia".

Zobacz poprzednie części:
Część 1
Część 2
Część 3
Część 4
Część 5
Część 6
Część 7

Przedsłowie

Drogi czytelniku,

już na początku mogę Cię uprzedzić, że to nie jest książka, jaką znajdziesz na pierwszej lepszej półce uniwersyteckiej. To prawdziwa historia oparta na moich doświadczeniach jako jej autora. Zawiera liczne uwagi i spostrzeżenia na tematy, których dotąd nie poruszono w żadnych dziełach naukowych. Liczę, że całość spełni twoje oczekiwania i zabierze Cię na przygodę do dalekich krain, których być może nigdy nie będzie Ci dane zobaczyć.

S.F. Krennick

*

Rozdział 7 – Przemysł nie zawsze zwycięża

Na krótko po tym, jak dotarliśmy do Oazy, którą opisałem w poprzednim rozdziale, gdy ja popadłem w zachwyt za sprawą tamtejszej kultury i zwyczajów, Vastajowie zorganizowali naradę. Obecni na niej byli wszyscy członkowie ich małej rady. Niestety nie zezwolono mi na wstęp do pomieszczenia, w którym snuto plany, ale słyszałem dużo krzyków i walenia pięściami w stół. Swój czas spędziłem na rozmowie z uroczą Gwen, która ochoczo przyzwoliła mi na sporządzenie jej rysunku (patrz: poprzednia strona), a także zajęła mnie rozmową.

Gdy sędziwa przywódczyni Vastajów wynurzyła się z Sali Narad, asystowana przez kilka innych osób oraz Fioletowego Kruka i jej towarzysza, Rakana, oznajmiła, że należy podjąć działania zapobiegawcze przeciwko wzrastającemu na nowo zagrożeniu ze strony mistrza cieni (patrz: Rozdział 11 – Mistycyzm w Ionii), z którym najprawdopodobniej złączyła się wspomniana wcześniej potentatka hexkryształów z Piltover. Wielu ze zgromadzonych na forum Vastajów zgłosiło się na ochotników do planowanej misji, która, jak zrozumiałem, miała na celu zniszczenie magicznego pojemnika, do którego zbierano moc magiczna (patrz: Rozdział 13 – W chatce wróża). Zaledwie następnego dnia znaczna część Vastajów opuściła Oazę, kierując się do innych plemion z prośbami o pomoc, a następnie na wschód. Podczas ich nieobecności miałem mnóstwo czasu na zbadanie wszystkiego, czego tylko mógłbym zapragnąć, głównie spisując opowieści przekazywane mi przez Vaco, z którym nawiązałem bliski kontakt […].

*

[…] Szóstego dnia po wymarszu powrócili, w jednej trzeciej tak liczni, jak przed tygodniem, niemniej ze zwycięstwem. Sytuacja wyglądała następująco.

Po kilku dniach podróży na wschód, gdzie ulokowane były posiadłości mistrza cieni, wyczuli zakłócenia w stałości magii lasu. Powiedzieli, że im bliżej jego źródła się znajdowali, tym gorszy był stan przyrody. Rośliny schły i blakły, pozbawione esencji, którą Vastajowie prawdopodobnie widzą jako świetlisty pył. Nie potrafię określić zależności między fauną i florą Ionii a magią tam się znajdującą, ale uwierzyłem im na słowo po rozmowach z ich wróżem.

W końcu dotarli do miejsca, które wyssało magiczną energię z okolicy, zamykając ją w krysztale, który zapewne miał zostać potem użyty do inżynierii hextechowej. Taka metoda skupiania mocy nie jest dotychczas znana w Valoranie, zresztą podobnie w Ionii – jest to wyłącznie sekret Zakonu Cienia. Co obiecała w zamian za pomoc mnichów kobieta, która chciała zakłócić porządek rzeczy w tamtej dzikiej części świata? Nie mogę powiedzieć na pewno, po fakcie jednak dowiedziałem się, że w planach było wybudowanie kompleksu eksploatującego moc z pobliskich terenów.

Wywiązała się krwawa walka, podczas której padło wielu Vastajów, lecz każdy zabierał ze sobą trzech akolitów cienia, którzy byli opiekunami rytuału. Nie był to jednak łatwy bój ze względu na mordercze połączenie, jakie stanowiła para złożona z mistrza cieni oraz agentki z Piltover. Wynik jednak […].

*

Cięłam kolejnego, rozbryzgując krew z jego tętnicy udowej po pozostałych, którzy syknęli i cofnęli się. Zamarli, wpatrując się we mnie. Choć było ich wiele więcej, ciągle czuli strach, widziałam to w ich oczach. Silnym poparciem moich przeczuć było kilkanaście trupów, które zostawiłam za sobą, cofając się do podium z kryształem.

Mistrz cieni ciągle walczył, jednak był w zbyt dużej odległości i nie interesował mnie wynik. To zaszło stanowczo za daleko. Sądziłam, że jego akolici zapewnią projektowi choć minimum dyskrecji. Gdybym miała tylko kilka dni więcej, ściągnęłabym tutaj ekipy z Piltover, zabezpieczyłyby teren…
To bez znaczenia. Teraz liczyło się już tylko pozbycie się Vastajów, było ich jednak zbyt dużo dla nas dwoje. Choć zmiotłam sprzed siebie jedną czwartą ich oryginalnej siły, ciągle pojawiali się nowi. Ziemia drżała od magii, czułam, jak wiatr silnie we mnie dmie, a rośliny starają się owinąć dookoła ostrzy. To starcie nie było do wygrania bystrym ostrzem.

Jeden z Vastajów nie wytrzymał napięcia i skoczył na mnie z dzikim, wojennym wrzaskiem, biorąc potężny zamach bronią przypominającą halabardę.
Głucho upadł na ziemię, gulgocząc, z krwią buchającą z rozdartego gardła.

Nie miałam jak zająć lepszej pozycji, przyparta do ścian piedestału, na którym znajdował się kryształ. Nie miałam też już energii na działania, które pozwoliłyby mi pozbyć się ich wszystkich eksplozją albo osłonić się przed atakami.

Sięgnęłam dłonią do nośnika świecącego fioletową łuną, chcąc zaczerpnąć mocy.

Nic się nie wydarzyło.

Zirytowana, docisnęłam dłoń silniej, lecz natychmiast puściłam, widząc, że to nie przynosi rezultatu.

– To na nic, Hakk’ena dea – oznajmił mi niezdarnie w moim języku zakapturzony Vastaj, który wyszedł na przód pierścienia pozostałych. – Nie tobie czerpać z naszych źródeł. Pradawne moce nie będą niczyimi pionkami.

– A więc to tak – syknęłam, czując, że poirytowanie zamienia się w coś gorętszego. – Dzika magia… istnieje tylko na użytek dzikusów? Jak zmyślnie…

– Nie dane ci zasmakować naszej mocy, a już szczególnie nie tobie, ze wszystkich ludzi – powtórzył, stukając kosturem w ziemię. – Pogódź się z tym i przyjmij swoją porażkę.

– Miałam właśnie zasugerować wam to samo – odparłam, po czym zużywając każdą drobinkę hextechu z żył, osłoniłam się potężną powłoką antymagiczną i kopnęłam ostrzem klejnot.

*

[…] Zarówno mistrz cieni, jak i złowroga agentka zniknęli bez wieści. Nie odnaleziono ich ciał, a słuch po nich zaginął, lecz nie oznacza to niczego konkretnego. Zakon mroku nadal istnieje, natomiast próżno doszukiwać się powrotu przegranej chciwej mocy magicznej interesantki, której imię znają tylko nieliczni. Jeśli czytelnik go nie zna, tym lepiej dla niego. Jeśli natomiast je zna, lepiej niech szybko przygotuje się na problemy. Niektóre sekrety powinny pozostać nieodkryte, szczególnie sekrety wysokich rodów.

I tak zakończyła się wyprawa aroganckich architektów nowej przyszłości, chcących wykraść moc z uścisku samej natury. Radzę ci, czytelniku, a szczególnie czytelniku z Piltover, zadaj sobie teraz pytanie, jak daleko posuniesz się w imię postępu? Co zrobisz, aby Twa kultura i rasa prosperowała? Gdzie postawisz linię, na której się zatrzymasz?

*

Po zniszczeniu kryształu Vastajowie powrócili do swych plemion, gdzie długo jeszcze świętowali, nie zważając na przewijającego się pomiędzy ich stołami naukowca.

Xayah i Rakan, wypełniwszy zadanie, za którym wysłał ich wróż, wyruszyli dalej w swoją podróż po Ionii, walcząc o wolność swojej rasy.

Krennick, ciepło przyjęty przez rdzennych mieszkańców lasów, spał przez tamte dni bardzo mało, częściowo przez ciągły strach przed Camille Ferros, o której sądził, że nie zaniecha szukania zasługującego na karę za nieposłuszeństwo subiekta, ale też częściowo przez euforię barwnych nocy, gdy pił korzenne trunki i słuchał niestworzonych opowieści, a także rysował rozweselonych Vastajów, z których każdy chciał znaleźć się w książce. Wszystko jednak miało swój koniec i pewnego wieczora, po dwóch długich tygodniach, gdy Krennick dobiegł do końca ostatniej strony swojego grubego zeszytu, podjął też wtedy podróż powrotną do Valoranu. Nie wracał jednak do Piltover, opłynął kontynent i zamieszkał w Demacii, w wielkim mieście Akkenport, gdzie jego brat prowadził obszernych rozmiarów bibliotekę. Przy jego pomocy spisał swoją książkę w ostatecznej formie i wydał ją w skromnym nakładzie sześciuset egzemplarzy, odważnie nie kryjąc się pod pseudonimem. Zawierając tezy potępiające ideologię Wielkiej Ewolucji, ale także barbarzyństwo Noxian, książki te nie cieszyły się na uczelniach popularnością, na jaką liczył oryginalnie autor, stanowiły jednak doskonały zakazany owoc do czytania przez bogate, młode, spragnione wielkich emocji i przygód damy oraz skuszonych przepięknymi rysunkami młodzieńców.

A co z Camille? Jakiś czas po przegraniu starcia z Vastajami powróciła pochmurna do skąpanego w szarości Piltover, nie mogąc przestać myśleć o swoich porażkach, które to przecież zdarzało jej się popełniać nader rzadko. Dalsze badania, jakie wykonała, potwierdziły słowa wróża Vatajów – magia Ionii różniła się u podstawy od tego, czym ona operowała w Valoranie. Do jej okiełznania trzeba było nowego przełomu technologicznego, będącego owocem wielu lat pracy nadzwyczajnych umysłów i ogromnych sum pieniędzy, zaniechała więc projekt. Póki co.

Gdy jednak doszły ją wieści o wydaniu książki Krennicka w Demacii, natychmiast potraktowała to jako ostatni etap zadania z Ionii, którego przecież nie udało się jej ukończyć. Chcąc mieć poczucie, że jednak zwyciężyła, zdobyła egzemplarz „Barw Szczęścia, czyli atlasu po świecie dzikiej magii”.

*

Dobiegłam wzrokiem do ostatniej linijki grubej książki i zamknęłam ją, odkładając na stolik. Westchnęłam. Co on sobie myślał, przedstawiając wydarzenia w taki sposób po tym, jak zawiódł mnie i uciekł? Czy liczył, że czas zaleczy stare rany?

Nierozsądnie, ale cóż… tacy już są idealiści. Liczą na to, że mogą prostym przesłaniem dla nich oczywistych prawd zmienić świat. Przeczą nawet tak wielkim ideom jak nieustanny postęp.

Co za dziecinna głupota.

*

„Dziękuję wszystkim życzliwym duszom w dalekiej Ionii, bez których ta książka nie ujrzałaby światła dziennego. Dziękuję ślicznej Gwen, która dotrzymała mi towarzystwa aż do końca mojego pobytu w Ionii.

A Ty, przypadkowy czytelniku, nigdy nie zapominaj, że to dzieło to więcej niż pamiętnik czy podręcznik. To przesłanie, które przypomni ci o wartości świata w oczach tych, którzy potrafią docenić piękno jego barw, koncentratów szczęścia.

S.F. Krennick”

Niezamieszczona w ostatecznej wersji książki dedykacja, znaleziona pośród różnych drobiazgów w mieszkaniu autora, częściowo zabrudzona krwią wyżej wspomnianego. Zabezpieczona jako dowód rzeczowy w śledztwie o śmierć Stanleya Franka Krennicka, zamordowanego wraz z bratem Abelardem Krennickiem w Akkenporcie, prawdopodobnie w trakcie nocy z 15 na 16  dnia zimy 41 roku ery techmaturgii.

* * *

Autor: Corgimancer