Gamer Lifestyle r.

Kiedyś to było – My Fantasy Online 2

Jakiś czas temu pisałem dla Was artykuł na temat jednej z gier, w którą grało się kiedyś i wspomina się je bardzo, bardzo dobrze. Pomyślałem, że nieźle by było zrobić coś o grze przeglądarkowej - My Fantasy Online 2. Chyba każdy ze starszych graczy - a może i nawet młodszych - zna ten tytuł. Czym mnie zachwyciła i co z niej pamiętam?

I po tym artykule część osób pewnie powie „Margonem lepsze”. Ale wiecie… To nieco tak jak z tym iPhone’em. Niby telefon, niby drogi, niby prestiżowy, ale jednak Xiaomi lepszy! Dlatego też odstawię Margonem i zajmę się MFO 2. Może kiedyś coś wrzucę o Margonem, bo również w nie grałem.

Fabuła

Jak to było z tą fabułą? Była dość prosta, ale szalenie wciągająca. Głównym antagonistą był niejaki Thanarg, który kiedyś był przyjacielem naszego ojca. W sensie, że nie Waszego ojca, tylko ojca głównego bohatera. Na początku gry porywa on naszego brata – Natiusa – którego potrzebuje do Wielkiego Odrodzenia. Thanarg podróżuje w towarzystwie dwóch sług – Serafina i Rapsa. Z tym drugim możemy się zmierzyć praktycznie dzień lub dwa po zaczęciu rozgrywki. Naszym zadaniem jest odzyskać naszego brata z rąk wroga i przywieźć go z powrotem do domu. Nie jest to jednak takie łatwe, ponieważ po drodze spotkamy wiele przeciwieństw losu – czy to pokonanie czterech smoków, które symbolizują żywioły, przez banitów, po bogów (np. Zefira). Fabuła gry jest dość prosta, tak jak powiedziałem, ale niewątpliwie wciąga ona na długie godziny. Znaczy dni… Znaczy lata. No… Potem wytłumaczę. Najlepsze w tej grze jest to, że w trakcie gry natykamy się na masakryczną ilość zagadek. Najlepsza zabawa jest, gdy samemu je rozwiązujemy, ale jeżeli nie mamy pomysłu, to bez problemu możemy zasięgnąć po solucję, w której wszystko jest pięknie opisane.

Z ciekawości zalogowałem się na moją postać, aby sprawdzić, jak wyglądały moje logi. Jeżeli dobrze spekuluję, to grę zacząłem 14 lutego 2010 roku, a ostatniego bossa zabiłem w październiku 2013. Oczywiście ostatniego bossa, z którym ja miałem do czynienia, bo było to zaledwie 50-60% ukończonej fabuły. Czyli około dwa lata wbijałem 120 lvl, a grę skończyłem na prawie 160. Jaki z tego wniosek? Ta gra jest bardzo, bardzo długa. Prawdopodobnie dałoby się ją przejść w ciągu kilkudziesięciu godzin, ale możliwość tę blokowały nam punkty ruchu, które były ograniczone i zwiększały się za każdym wbitym poziomem. Jeśli dobrze pamiętam, to za jeden poziom mieliśmy dodatkowe 3 punkty ruchu, a zaczynaliśmy od 100. Co 3 minuty regenerował nam się jeden punkt, więc czasami było tak, że dwa tygodnie stało się pod miastem, logowało na 5 minut, aby poekspić i dopiero po jakimś czasie wracało się do gry, aby zabić bossa.

Mechanika

Poruszanie się już wyjaśniłem, to czas na to, co wszyscy lubią najbardziej. Walka. Zacznijmy od statystyk. Co jeden poziom mogliśmy rozdysponować 10 punktów statystyk. Do wyboru mieliśmy: żywotność, siłę, witalność, magię, inteligencję, szybkość i szczęście. Przeważnie rozdawało się je na zasadzie tego, czy chcemy grać PvE, czy PvP. Ja szedłem w PvE i na bossów moje statystyki były całkiem, całkiem. Krótkie wyjaśnienie. Żywotność to ilość punktów życia, siła to nasz atak fizyczny, witalność to obrona fizyczna, magia to atak magiczny, inteligencja to obrona magiczna, szybkość zwiększała nam częstotliwość ataków, a szczęście szansę na krytyka i celność ataków oraz ich unikanie. Każda statystyka była na swój sposób ważna. Jedyne, co mogliśmy pominąć, to magia, gdy graliśmy wojownikiem i siłę, gdy graliśmy magiem. Jakby kogokolwiek to interesowało, to tak wyglądają moje statystyki teraz:

Okej. Objaśnijmy sobie, czym były atrybuty. W zamian za nasze złoto lub punkty ruchu bogowie w miastach mogli zwiększyć nam atrybuty. Maksymalnie mogliśmy mieć 50 punktów danego atrybutu, jednak aby nie być nieśmiertelnym na magów, wprowadzono antyatrybuty. Czyli gdy rozwinęliśmy ogień do 50, to automatycznie atrybut lód był -25. Atrybuty oznaczały zwiększenie obrażeń z danego czaru oraz zwiększenie obrony na te czary, gdy zaatakuje nas wróg. Jak widzicie, ja starałem się ustawić je w miarę równo. Taki ze mnie hackerman. “Inne” – ta zakładka mówiła nam, w jakim przedziale poziomowym mogliśmy walczyć PvP. Statystyki z ekwipunkiem to wszystkie statystyki wraz z siłą naszego uzbrojenia.

Jak wyglądały walki? Poza klasyczną walką manualną mieliśmy jeszcze dostęp do walki automatycznej. I tutaj wprowadzono ciekawy system inteligencji naszego bohatera.

Na początku określaliśmy, czym chcemy bić. Zauważcie, że ustawiłem sobie atak fizyczny na 100%, a ogień na 0%. Tak naprawdę to nie wiem, dlaczego założyłem gem ognia. No nieważne… Z tego skryptu wynika, że wszystkie moje ataki będą wykonywane mieczem, toporem czy czymkolwiek innym niż magia. Jeżeli ustawiłbym sobie atak fizyczny na 75%, a ogień na 25%, oznaczałoby to, że średnio na 4 ataki atakowałbym czarem. Chociaż nie jest to do końca pewne, ponieważ cały czas możemy trafiać w te 25%. No chyba zrozumiałe.

Następnie ustawialiśmy polecenia. W moim jest tak, że jeżeli moja postać ma mniej lub równo 40% życia, to mam skorzystać z mikstury życia lvl 6. W drugim warunku jest tak samo, a w trzecim, że jeżeli będę miał 55%, to użyje mikstury życia lvl 4.

Poza klasycznymi bijatykami mogliśmy skorzystać z opcji pojedynku i wtedy to nawet 350 lvl mógł mierzyć się z poziomem 5. Czysta dowolność. Prócz tego mogliśmy walczyć na turniejach na zasadzie: walcz, jeżeli wygrasz, przechodzisz dalej, jeżeli nie – odpadasz i tak aż do finału. Potem otrzymywaliśmy w logach puchar z jednego z trzech miejsc i jakąś nagrodę. Turniej był podzielony na sekcje poziomowe, aby nie było tak, że 10 lvl walczy z 50, bo wiadomo, że nie ma żadnych szans.

W grze były również walki drużynowe (maksymalnie 4 osoby), ale tych Wam nie pokażę, bo nie mam jak. W każdym razie ustawiało się kilka osób w tym samym miejscu i po zaatakowaniu jednej z nich musieliśmy walczyć z całą drużyną. Taki surprise.

Warto też zaznaczyć, że podczas walk PvP mogliśmy użyć danego typu mikstury tylko cztery razy, a jeżeli walka nie rozstrzygnęła się w ciągu 50 tur, całość kończyła się remisem. Jeżeli chodzi o walki PvE, to mogły one trwać nawet godzinami, ponieważ mogliśmy mieć po sto sztuk każdego rodzaju eliksiru, a tych było multum.

Mapa

W grze dominowały dwa główne światy: Arkadia i Salamandria. Każdy z nich posiadał w sobie dziesiątki jaskiń, zarośla, góry, lasy, po prostu prawdziwy świat. Pamiętam, że aby odkryć całą pierwszą krainę (Arkadię), musiałem spędzić około 1,5 roku w grze. Warto było! No to teraz zagadka dla starych wyjadaczy tejże gry. Co to za miasto, przy którym stoję?

Tak wyglądała Arkadia:

A tak Salamandria:

Ekwipunek

Jakie było zadanie ekwipunku? Głupie pytanie… Takie samo jak w każdej innej grze, miał nam zwiększać statystyki. Mogliśmy wybierać spośród kilkuset przedmiotów, używać różnego rodzaju mikstur oraz ubierać się w przeróżne gemy, które również zwiększały nam jakąś statystykę. Dodatkowo gemy mogliśmy ekspić, dzięki czemu stawały się one coraz to bardziej potężne. Pamiętam, że jednym z moich sposobów na farmę szybkiego golda było kupienie taniego gemu z jedną gwiazdką, wyekspienie go w miesiąc do maksa i sprzedanie za cenę dziesięciokrotnie większą. Młody biznesmen…

Gra była tak ciekawie zrobiona, że na każdego bossa musieliśmy zakładać oddzielny ekwipunek. Czasami unikatowy hełm na 133 poziom był lepszy niż zwykły hełm na poziom 160. Chociaż to też zależało od bossa.

Dodatki

W każdym mieście mieliśmy kilka rodzajów udogodnień. W ostatnim mieście na Arkadii mieliśmy rynek, na którym mogliśmy zmierzyć się na arenie. To jedno z moich ulubionych wspomnień z tej gry. Były też karczmy i więzienia, w których mogliśmy poczytać o największych przestępcach w grze, którymi byli realni gracze, którzy otrzymali bana za złamanie regulaminu. Mogliśmy też skorzystać z depozytu, w którym przechowywaliśmy swoje cenne przedmioty i złoto, z fontanny uzdrowień czy świątyni. Było czuć, że ta gra tętni życiem, mimo że tego nie słychać.

W grze mogliśmy również zajrzeć do rankingu najlepszych graczy. Chciałbym Wam pokazać coś, co kiedyś mnie osłupiło. Spójrzcie na ranking ukończeń gry.

Czternaście ukończeń. Ech… Ja jednego nie skończyłem. Co prawda później gra się o wiele prościej, ale jednak. Gracz, który klasyfikuje się na pierwszym miejscu, ma obecnie najwyższy poziom w grze (600) oraz cztery wciąż aktywne medale.

Chciałbym jeszcze powiedzieć Wam ciekawostkę na temat tej gry. Głównym antagonistą jest Thanarg, ale można z nim zawalczyć tylko raz podczas jednego podejścia do gry. Jeżeli przegramy (a tak było w 90% przypadków), to trudno. Dlaczego napisałem, że w 90% przypadków? Gra nie przewiduje pokonania Thanarga, miał on być bossem nie do zniszczenia. Jednak w całej historii gry gracz o nicku ICE AXE jako pierwszy udowodnił, że Thanarga da się pokonać. Oczywiście nie kończymy wtedy gry, ale dokonujemy praktycznie niemożliwego. Teraz prawdopodobnie zrobią to wszyscy gracze na poziomie 350 i wyższym. ICE AXE pokonał Thanarga na poziomie niższym niż 300, jeśli dobrze pamiętam.

Tutaj możecie poczytać nieco więcej o głównym wrogu w MFO: KLIK!

I to wszystko, co chciałbym Wam powiedzieć o tej grze. Aha! No i jeszcze chciałbym zaznaczyć, że obecnie do MFO2 loguje się średnio 20-30 graczy dziennie. Jednak do My Fantasy Online 3 jest ich już 10 razy więcej, chociaż lata świetności tej gry już dawno minęły…