Game Over r.

Devilman: Crybaby – dobre anime od Netflixa?

5 stycznia na platformie Netflix pojawiło się 10-odcinkowe anime zatytułowane "Devilman: Crybaby" i naprawdę musimy przyznać, że wyszło ono... bardzo dobrze.

Devilman: Crybaby

Zacznijmy może od ogólnego zarysu fabuły. Devilman: Crybaby jest anime, które powstało na podstawie mangi z roku 1972 autorstwa pana Go Nagaia. Całość opowiada o Akirze Fudo, łamadze, beksie i lekkim nieudaczniku życiowym. Pewnego dnia Akira spotyka Ryo, swojego przyjaciela z dzieciństwa, a ten zabiera go na Sabbath. W wyniku pewnych zdarzeń Akira jest opętany przez Amona, potężnego demona, a jednocześnie zachowuje serce człowieka. Od tamtej pory Akira i Ryo walczyć będą z demonami próbującymi przejąć kontrolę na Ziemi.

Fabuła nie brzmi na skomplikowaną i taka nie jest. Pozwólcie mi na początku wspomnieć, że nie jest to anime dla każdego. Jest dołujące, poważne, krwawe, są w nim narkotyki i sceny seksu. Jest to raczej seans dla kogoś, komu takie rzeczy nie przeszkadzają, także jeśli macie z nimi problem, polecam jak najszybciej się otrząsnąć, bo tracicie coś świetnego.

Anime wygląda dość wyjątkowo, inaczej od tych, które wychodzą w czasach mu współczesnych, co nie zmienia faktu, że oprawa wizualna jest bardzo dobra, a sama animacja nie pozostawia wiele do życzenia. Na przeogromny plus działa także reżyseria w wykonaniu pana Masaaki Yuasy, którego wkład w to dzieło jest czymś niesamowitym. Kadrowanie poszczególnych scen, sposób ich przedstawienia, gra tłami i mimiką postaci, zżycie nas z postaciami w przeciągu 10 odcinków. Te wszystkie rzeczy są trudne do wykonania, a Yuasa zrobił je perfekcyjnie.

Jeśli miałbym powiedzieć, co sprawiło, że zamiast jednego odcinka obejrzałem całość na raz, to byłaby to muzyka autorstwa pana Kensuke Ushio (tworzył też muzykę między innymi do Koe no Katachi). Nie wiem, kiedy przestanę panu Ushio dziękować za soundtrack, który specjalnie dla Devilmana przygotował, bo to kolejna z tych rzeczy, które podniosły poziom serii i sprawiła, że był on naprawdę dobry. Muzyka idealnie pasuje do klimatu całej serii, a zgranie niektórych piosenek z scenami i akcją przedstawianą nam w danym momencie na ekranie powoduje, że emocje, jakie odczuwamy podczas oglądania, są o wiele większe. Pozwolę sobie zatem wrzucić playlistę z całym OST-em i kilkoma moimi ulubionymi kawałkami.




Postacie natomiast są napisane i przedstawione w przyjemny do odbioru sposób. Wszyscy wydają się ludźmi, z którymi można sympatyzować, a nie “kolejnymi przekoloryzowanymi bohaterami z krótkiej bajki”. Chociaż pozwolę sobie powtórzyć: to nie jest bajka dla każdego, jeśli nie lubicie nieocenzurowanej brutalności albo po prostu “nie dacie rady”, to nie oglądajcie tego na siłę.

Mógłbym pisać i pisać, ale jedyne, co chcę zrobić, to zachęcić Was do poświęcenia Devilmanowi tych czterech godzinek wolnego czasu. Na 100% nie będziecie żałować. Może nie jest arcydziełem, ale w pełni zasługuje na prawione mu komplementy.

A Wy oglądaliście już Devilman: Crybaby? A może przymierzacie się do obejrzenia? Piszcie w komentarzach.