League of Legends r.

Opowiadanie: Podróż Odkrywcy i nowa biografia (nowy Ezreal!)

I nowa opowieść, wraz z historią nowego Ezreala!

EZREAL

ODKRYWCA Z POWOŁANIA

Ezreal, urodzony i wychowany w bogatej dzielnicy Piltover, zawsze był ciekawskim dzieckiem. Jego rodzice byli uznanymi archeologami, przywykł więc do ich powtarzającej się, długiej nieobecności w domu rodzinnym, a często nawet fantazjował o tym, aby podróżować razem z nimi. Uwielbiał wysłuchiwać opowieści o niezwykłych przygodach i dzielił ich pragnienie zapełnienia wszystkich pustych miejsc na mapie.

Często zostawał pod opieką wuja Lymere, poważanego profesora. Wychowywanie tak lekkomyślnego i niepokornego dzieciaka było profesorowi nie na rękę, dlatego też zatrudnił on surowych nauczycieli, którzy mieli uczyć Ezreala zaawansowanej kartografii, mechaniki hextechowej i starożytnej historii Runeterry. Ale chłopak po prostu miał talent do wchłaniania informacji jak gąbka i uważał studia za stratę czasu. Z łatwością i bez większych przygotowań zdobył najwyższe oceny, co rozsierdziło jego wuja, a jemu samemu dało więcej czasu na tułanie się po terenie uniwersytetu. Ezreal czerpał ogromną przyjemność z unikania kampusowych stróżów i potrafił poruszać się po tunelach pod salami wykładowymi równie łatwo, co po dachach biblioteki. Ćwiczył nawet otwieranie zamków, wślizgując się do gabinetów nauczycieli i przemeblowując je dla własnej rozrywki.

Za każdym razem, gdy rodzice Ezreala wracali do Piltover, to szczególnie jego tata opowiadał mu o wszystkim, co widzieli, i o planach na dalsze ekspedycje — lecz żadna nie była ambitniejsza i bardziej sekretna od poszukiwań zaginionego grobowca Ne’Zuka, shurimańskiego tyrana, który podobno potrafił w mgnieniu przenosić się z jednego miejsca do drugiego. Ojciec Ezreala żartował, że gdyby udało mu się pojąć tajemnicę czarodziejstwa Ne’Zuka, to niezależnie od celu swojej bieżącej podróży mógłby każdego wieczoru wpadać do Piltover na kolację ze swoim synem.

W miarę jak chłopak dorastał, wizyty rodziców stawały się coraz rzadsze, aż w końcu pewnego dnia w ogóle nie wrócili do domu. Profesor Lymere ze łzami w oczach przyznał, że najprawdopodobniej zginęli gdzieś na pustyni.

Lecz Ezreal nie potrafił tego zaakceptować. Ich przygotowania były zbyt ostrożne. Musieli gdzieś być, gdzieś tam…

Porzuciwszy studia, do których i tak czuł niechęć, dojrzewający odkrywca zechciał wziąć sprawy w swoje ręce. Wiedział, że jeżeli miał kiedykolwiek odnaleźć matkę i ojca, musiał zacząć od miejsca wiecznego spoczynku Ne’Zuka. Spędził tygodnie na potajemnym gromadzeniu zapasów: zabrał z uniwersytetu wykresy astralne, tłumaczenia runicznych pieczęci, podręczniki na temat obrzędów pogrzebowych w starożytnej Shurimie oraz parę ochronnych gogli. Zostawiwszy wujowi pożegnalny liścik, wślizgnął się na statek z zaopatrzeniem zmierzający w kierunku Nashramae.

Kierując się skrupulatnymi notatkami swojej matki, Ezreal przeprawił się przez Bezkres Sai w towarzystwie jadących na południe karawan kupieckich. Miesiącami zagłębiał się w przepastne ruiny położone pod ruchomymi piaskami, rozkoszując się wolnością płynącą z nieznanego i stając twarzą w twarz z niewypowiedzianymi potwornościami, które strzegły ukrytych komnat. Z każdym kolejnym krokiem Ezreal wyobrażał sobie, że jest na drodze do odnalezienia rodziców i rozwiązania tajemnicy ich zniknięcia.

Wreszcie udało mu się dokonać tego, czego nie dokonali oni. Pod stosunkowo nowym mauzoleum jakiegoś nienazwanego imperatora odkrył grobowiec Ne’Zuka.

Ogromny sarkofag był pusty — leżała w nim tylko lśniąca rękawica z brązu, na której środku tkwiła jasna, kryształowa matryca. Gdy tylko Ezreal położył na niej ręce, sam grobowiec jak gdyby zwrócił się przeciwko niemu — poprzez przebiegle zastawione pułapki i zaklęcia ochronne rzucone tysiące lat temu. Niewiele myśląc, włożył rękawicę i serią wybuchów utorował sobie drogę ucieczki, a ostatnie sto metrów wiodące z powrotem do ukrytego wejścia pokonał dzięki teleportacji. Chwilę później cała budowla zawaliła się wśród kłębów kurzu i pyłu.

Ciężko oddychając, Ezreal spojrzał na swoją rękawicę, gdy ta buczała w rytm bicia jego serca. Czuł, jak zbiera i wzmacnia jego esencję. Uświadomił sobie, że to przerażająca broń z minionej epoki. Broń godna boskiego wojownika z Shurimy i idealne narzędzie dla odkrywcy.

Niedługo po powrocie do Piltover Ezreal zaczął wybierać się na przygodę za przygodą. Od zaginionych miast do mistycznych świątyń — jego nos do szukania skarbów zawiódł go do miejsc, o których większość profesorów uniwersyteckich mogła tylko czytać na mapach. Zaczęły też krążyć o nim pewne pogłoski. Oczywiście zdaniem Ezreala opowieści te rzadko oddawały prawdziwe spektrum i skalę jego wyczynów… ale dały mu trochę do myślenia. Jeżeliby tylko stał się najwspanialszym poszukiwaczem przygód na świecie, jego rodzice na pewno powróciliby i zechcieli spotkać się z nim we własnej osobie.

Od niespokojnych granic Noxusu i Demacii po mętne czeluści Zaun i zamarzniętą puszczę Freljordu — Ezreal goni za sławą i chwałą, odkrywając dawno zaginione artefakty i rozwiązując zagadki historii. Choć niektórzy mogą nie zgadzać się z pewnymi szczegółami jego anegdot albo wątpić w jego metody, on nigdy nie odpowiada swoim krytykom.

Przecież to jasne, że po prostu mu zazdroszczą.

Odręcznie napisane sprawozdanie o odkryciu Skarbca Wspaniałych Świętości

 

autorstwa: EZREALA

 

Najwspanialszego odkrywcy z Piltover z pełną akredytacją*
*oficjalne członkostwo Gildii Odkrywców z Piltover jest rozpatrywane

Dzień 1, przygotowania

Rzeczy potrzebne na wyprawę:

✓ Shurimańska rękawica mocy
✓ Wzmacniana skórzana kurtka (rzecz jasna szyta na zamówienie, zapewniona przez Konfekcję i Galanterię dla Podróżników u Zalie, która mieści się przy Alei Szafilitowej)
✓ Woskowane trapery (też od Zalie)
✓ Sprzęt do eksploracji
✓ Ręczny kilof? Jak w ogóle nazywa się to narzędzie?
✓ Skafander chemiczny (jednorazowy)
✓ 1 słoik Brylantyny dla Wytwornych Odkrywców marki Światłopióry (może wziąć dwa?)

Powiedziałem Zalie, żeby kosztami za to wszystko obciążyła mojego wujka. Stać go.

Teraz wreszcie jestem gotowy na odkrycia!

Dzień 3, planowanie

A, no tak, powinienem spisać nazwę miejsca, które będę odkrywał. Dla potomnych.

Mój wujek ma teorię, że Zaun było kiedyś shurimańskim miastem portowym zwanym „Oshra Va’Zaun” i że na przestrzeni wieków nazwa ta została skrócona. Nie ma wielu dowodów i nikt mu nie wierzy. Więc będę dobrym bratankiem, znajdę dowody i przypiszę sobie wszystkie zasługi.

Moje źródła mówią, że przez przemysłowe wykopki gdzieś głęboko w Slumsach otworzyła się wyrwa.

Plan jest prosty:
jutro namierzę wyrwę i się w nią zapuszczę.
Znajdę dowody (patrz wyżej). Najlepiej jakąś przeklętą urnę albo zaginiony grymuar. Coś tak czadowego, że aż zatrzęsie się ziemia.
Potem wydostanę się z powrotem na powierzchnię.
Będę pysznił się przed moim wujkiem przy obiedzie.
Korzyść bardzo?

Zachowam ten dziennik, by udokumentować cały proces. Zapis tych zdarzeń prawdopodobnie skończy w muzeum, tuż obok granitowego posągu mojej osoby.

(Notka na przyszłość: wypytać ludzi o dobrych rzeźbiarzy)

Dzień 4, słońce dopiero wstało

Hmm. Ale wielka ta wyrwa. Zapomniałem wziąć ze sobą lampę. Dobrze, że moja rękawica świeci całkiem jasno. Kiedy zajrzałem do wyrwy, prawie zaparło mi dech w piersiach, naprawdę. Tam na dole jest cała plątanina zakurzonych stopni i starych przejść. Istny labirynt. Zamierzam tam zejść. Napiszę, jak będę na miejscu.

Wujek Lymere zzielenieje z zazdrości.

Dzień 4, okolice pory obiadowej?

Morale spada. Zapas brylantyny się wyczerpuje. Naprawdę trzeba było zapakować sobie coś na ząb.

Zszedłem dopiero ćwierć trasy w dół i już skończyła mi się lina. Ta wąska półka skalna pozwoli mi odpocząć i zastanowić się nad tą doprawdy beznadziejną sytuacją. Muszę zadecydować: stawić czoła głodowi i dalej schodzić albo rzucić to wszystko i wrócić z pustymi rękami.

Dzień 4, późne popołudnie

Czy brylantyna jest jadalna?

Dzień 4, mniej więcej czas na herbatę

Wyśmienite wieści! Znalazłem coś!

Parę półek niżej od tej, na której odpoczywałem, były DRZWI. Stare, z piaskowca, zakurzone. Odgarnąłem brud, który zbierał się na nich wiekami, i moim oczom ukazały się glify. Sowy i takie tam.

Odszyfrowałem, co mogłem, ale dawno nie używałem starożytnego shurimańskiego. Obstawiałbym, że chodziło o jakąś klątwę. Naprawdę podłą klątwę, która się potęguje? Może tysiąc klątw? Fantastycznie! Zawsze powtarzam: jak coś nie jest przeklęte, to nie jest warte zachodu.

Nie mogłem znaleźć żadnej starożytnej klamki do drzwi, więc posłużyłem się najlepszym wytrychem na świecie — moją rękawicą. Przepraszam za te drzwi, historio, ale to, co znajduje się po drugiej stronie, intryguje mnie bardziej niż parę starych glifów.

Ta nowa komnata jest naprawdę fascynująca. Zacznijmy od tego, że jest nieskazitelnie czysta i…

Przepraszam, wydawało mi się, że coś usłyszałem. Pęknięcia? Kroki?

Patrząc na to z perspektywy czasu, sądzę, że kolumny nośne mogły nie wytrzymać wystrzału z mojej rękawicy. Czas spadać. Nikt nie pamięta rozgniecionych odkrywców.

Dzień 4, prawie pora obiadowa

To było całkiem fajne. Myślałem, że ten grobowiec się zapadnie, bo grobowce zawsze się zapadają, szczególnie gdy akurat w nich jestem. Ale co się stało NAPRAWDĘ? Drzwi nie kłamały — ta komnata była przeklęta.

Wychodzi na to, że w Oshra Va’Zaun znajdował się słynny Skarbiec Wspaniałych Świętości. Jedną z tych „świętości” jest relikwia, która kiedyś należała do Carikkana, osobistego odpędzacza duchów imperatora. Wygląda na to, że wykorzystywał ją do zaklinania kłopotliwych istot w nieożywione przedmioty, by używać ich do własnych, mrocznych celów. A umarł właśnie tutaj, w miejscu, gdzie teraz stoi Zaun!

Miał też jednego z tych powolnych, ociężałych umysłowo CAŁY LEGIONognistych wojowników z kamienia, którzy nie lubią, gdy ktoś dotyka rzeczy starego Carikkana.

 

Bez obaw, przerobiłem ich WSZYSTKICH na tlący się miał!

Udało mi się jednak zabrać tę wyśmienicie zachowaną złotą stelę. Wyryto na niej legendę „Dnia Ognia” i przysięgę Carikkana dotyczącą chronienia Oshra Va’Zaun. To jak tajemna historia, która mieści się w moim plecaku! Moje odkrycie zmieni cały świat!

(Mam nadzieję, że nie tylko świat akademicki. Świat akademicki nie obchodzi nikogo).

Dzień 5?

Starożytne shurimańskie klątwy naprawdę się nie certolą. Nie dość, że był tam ten jeden legion ognistych wojowników z kamienia (zaraz, czy to były golemy?), to jeszcze ni stąd, ni zowąd woda zaczęła wlewać się przez jedno z pęknięć w podłodze. Muszę być gdzieś pod rzeką Pilt.

Przepłynąłem przez tyle tuneli. Minąłem mnóstwo zamkniętych drzwi. Musiałem się oprzeć pokusie zbadania ich wszystkich.

Chyba jestem blisko powierzchni. To dobrze, bo parę tuneli wcześniej widziałem kilka paskudnych węgorzy mulistych. Obrzydliwe stworzenia.

Może minąć trochę czasu, zanim znowu coś napiszę, ale dopóki ta stela jest owinięta materiałem i chroniona, cała moja wycieczka będzie warta wszystkich tych groźnych dla zdrowia i życia wypadków oraz tragicznie przemokniętych skarpet.

Z innej, smutniejszej beczki: zużyłem całą Brylantynę dla Wytwornych Odkrywców.

Dzień 6, powrót do cywilizacji

Siedzę u Zalie. To naprawdę jedna z lepszych konfekcji w Piltover — jestem tutaj akurat, by skorzystać z ich wyśmienitej polityki zwrotów. Moja kurtka jest podarta na strzępy. Buty wcale nie były nieprzemakalne. Mógłbym powiedzieć, że to wszystko jest wybrakowane… ale Zalie już łaskawie zaproponowała uszycie zamienników.

Gildia Odkrywców nigdy nie potraktuje mnie poważnie, jeżeli zaprezentuję ten dziennik i tę stelę ubrany, jakbym właśnie przegrał partyjkę w Krakeńskie Kości z bandą obdartych wieśniaków z Błotniska. Muszę wyglądać dobrze. Nowa kurtka. Spodnie. Buty. Skarpety. Brylantyna.

W dobrze ubranym ciele ma się dobrego ducha. Uwierzcie mi.

Dzień 9, ograniczanie strat

Niech ten oficjalny zapis poświadczy, że nie miałem NIC wspólnego z chmarą ognistych szkodników, która nawiedziła kupiecką dzielnicę Piltover. Jestem bez winy!

Zatem, słyszę wasze pytanie, kogo należy obwiniać? Sprzedawcę z konfekcji u Zalie.

Nigdy nie pozwalajcie gamoniowatemu sprzedawcy zajmować się potencjalnie zaklętą złotą stelą, którą ciężką pracą wydobyliście z zaginionego skarbca z otchłani Zaun. Dlaczego? Bo on bez wątpienia ją odwinie i położy na parapecie, bezpośrednio na słońcu… przez co, oczywiście, rozbrzmią głosy pozbawione ciała, wołające w dotychczas nieznanym, mistycznym języku. Następnie wasza cenna stela zacznie się świecić, po czym wybuchnie i zamieni się w żywe odłamki piekącego ognia.

Tak. Wychodzi na to, że jeżeli stela zostanie położona w świetle słońca podczas równonocy, wyzwoli piekielne gremliny starego Carikkana.

Przyznaję, nie wiedziałem, że równonoc wypada dzisiaj. Moja wina. Powinienem zainwestować w almanach.

(Notka na przyszłość: zainwestować w almanach. Nie od Zalie).

Ziemia się trzęsie. Chyba powinienem przestać pisać, bo z kratki ściekowej znowu wylewają się te małe potworki. Trafiłem kilka z nich wystrzałem z rękawicy. Ani trochę im się to nie spodobało i dość szybko zgasły. Jest to jakiś efekt!

Tak że tego. Jedyne dowody dotyczące tego całego zajścia, jakimi dysponuję, to ten dziennik i moje słowo honoru.

Dzień 12, poszukiwanie porad prawnych

Wstępne przesłuchanie odbędzie się w przyszłym tygodniu.

Muszę lepiej zapoznać się z przepisami Piltover dotyczącymi zniesławień i pomówień. Oczywiście będę się bronił sam.