League of Legends r.

Aktualizacje historii Yasuo, Riven, Lee Sina oraz Karmy

Riot to robi! Czas na aktualizację historii m.in Yasuo i Lee! Zaciekawieni jak teraz brzmią nowe historie naszych ulubionych bohaterów?

Yasuo

Gdy Yasuo był dzieckiem, często wierzył w to, co mówili o nim inni mieszkańcy wioski — przy odrobinie szczęścia twierdzili tylko, że jego egzystencja była błędną decyzją, a gdy mieli gorszy dzień, że był pomyłką, której nie dało się wymazać.

W tych szorstkich wypowiedziach kryło się jednak ziarnko prawdy. Jego matka była wdową wychowującą młodego syna, gdy mężczyzna, który miał stać się ojcem Yasuo, wdarł się do jej życia niczym jesienny wiatr. I zupełnie tak jak słotna jesień odchodzi, tak i on odszedł, zanim w Ionii nastała zima.

Choć starszy przybrany brat Yasuo, Yone, był jego całkowitym przeciwieństwem — uprzejmym, rozważnym i sumiennym chłopcem — to rodzeństwo było nierozłączne. Kiedy inne dzieci nękały Yasuo, Yone zawsze stawał w jego obronie. Jednak braki w cierpliwości Yasuo nadrabiał swoją determinacją. Kiedy Yone rozpoczął naukę w słynnej wioskowej szkole miecza, młody Yasuo ruszył w ślad za nim i w rzęsistym deszczu czekał, aż nauczyciele zlitują się i otworzą bramy.

Yasuo wykazał się naturalnym talentem, co bardzo rozzłościło jego rówieśników, gdyż został jedynym uczniem w przeciągu kilku pokoleń, który zwrócił uwagę Starszego Soumy, ostatniego mistrza legendarnej techniki wiatru. Starzec widział potencjał Yasuo, ale tak jak nie jest łatwo okiełznać wiatr, tak i nowy uczeń ignorował większość nauk. Yone błagał brata, by przestał być arogancki i wręczył mu nasiono klonu, co było w szkole tej największą lekcją pokory. Następnego ranka Yasuo zdecydował się zostać uczniem Soumy i jego osobistym ochroniarzem.

Kiedy do szkoły doszły wieści o noxiańskiej inwazji, wielka obrona w Placidium Navori stała się dla niektórych inspiracją, a niedługo potem zaczęło brakować w wiosce kogokolwiek zdolnego do walki. Yasuo pragnął użyć swego miecza w walce, ale nawet gdy jego rówieśnicy i brat zostali wezwani do walki, jemu nakazano zostać i chronić członków starszyzny.

Inwazja przerodziła się w wojnę. W końcu pewnej deszczowej nocy dźwięk noxiańskich bębnów dało się słyszeć z sąsiedniej doliny. Yasuo opuścił swoją wartę, wierząc, że uda mu się zmienić wynik walki.

Na miejscu nie znalazł jednak bitwy, a jedynie mogiłę setek noxiańskich i ioniańskich ciał. Wydarzyło się tam coś okropnego i nienaturalnego — coś, czego jedno samotne ostrze nie mogłoby powstrzymać. Nawet ziemia wydawała się być tym spaczona.

Ostudziło to zapał Yasuo. Następnego dnia powrócił do szkoły, gdzie natychmiast został otoczony przez pozostałych uczniów dzierżących miecze. Starszy Souma nie żył, a Yasuo oskarżono nie tylko o porzucenie obowiązku, ale też o morderstwo. Uświadomił sobie, że jeśli szybko nie podejmie działania, prawdziwy zabójca pozostanie bezkarny. Wywalczył sobie zatem wolność, choć wiedział, iż jedynie potwierdzi tym swoją domniemaną winę.

Teraz, jako uciekinier w rozdartej wojną Ionii, Yasuo szukał wszelkich wskazówek, które pomogłyby doprowadzić go do zabójcy. Jego dawni sojusznicy ścigali go przez cały ten czas; musiał więc ciągle walczyć, by przeżyć. Był to koszt, który gotów był ponosić do czasu, aż wytropił go ten, którego obawiał się najbardziej — własny brat, Yone.

Związani honorem, zaczęli się okrążać. Kiedy ich miecze wreszcie się starły, Yone nie miał szans i jednym szybkim cięciem został powalony.

Yasuo błagał o przebaczenie, lecz Yone w ostatnich słowach wyznał, że Starszego Soumę zabiła technika wiatru, którą tylko Yasuo mógł znać. Potem ucichł, a jego duch opuścił ciało, zanim był w stanie udzielić jakiekolwiek rozgrzeszenia.

Straciwszy zarówno mistrza, jak i brata, zrozpaczony Yasuo wędrował po górach, zapijając ból wojny i straty. Był niczym miecz bez pochwy. Na górskich bezdrożach pośród śniegu napotkał Taliyah, młodą czarodziejkę kamieni z Shurimy, która uciekła przed noxiańską armią. Yasuo dostrzegł w niej niecodzienną uczennicę, a w sobie — jeszcze bardziej niecodziennego nauczyciela. Ćwiczył ją w sztuce magii żywiołów — wiatr kształtował skałę, korzystając wreszcie z nauk Starszego Soumy.

Ich świat diametralnie się zmienił z powodu pogłosek o bogu-imperatorze z Shurimy. Choć ich drogi się rozeszły, Yasuo podarował Taliyah cenne nasiono klonu, które spełniło już swoją rolę.

Podczas gdy Shurimanka udała się w drogę powrotną do ojczystych piasków pustyni, Yasuo skierował się do swojej wioski, zdeterminowany, by naprawić wszystkie błędy…

Riven

W zbudowanym na ciągłym konflikcie Noxusie zawsze było wiele dzieci osieroconych przez wojnę. Riven, której ojciec zginął w nieznanej bitwie, a matka zmarła w trakcie porodu, została wychowana na farmie zarządzanej przez imperium, położonej wśród skalistych zboczy Trevale.

Siła fizyczna i wola walki trzymały dzieci przy życiu, przez co mogły pracować na tym skrawku twardej ziemi, lecz ambicje Riven były dużo wyższe. Co roku obserwowała, jak rekruci z lokalnych korpusów wojennych odwiedzają farmę i właśnie w nich dostrzegła szansę na życie, o którym marzyła. Kiedy wreszcie oddała swoją siłę w służbę imperium, wiedziała, że Noxus przyjmie ją jako córkę, którą tak bardzo pragnęła być.

Riven okazała się być naturalną żołnierką. Mimo młodego wieku, lata ciężkiej pracy pozwoliły jej szybko opanować wyważenie większego od niej miecza. Jej nowa rodzina była wykuta w ogniu walki, a Riven uważała więź łączącą ją z jej braćmi i siostrami w boju za nierozerwalną.

Jej oddanie imperium było tak niesamowite, że sam Boram Darkwill w nagrodę podarował jej runiczne ostrze z ciemnego kamienia, zaklęte przez bladą czarodziejkę z jego dworu. Było ono cięższe niż pawęż i prawie tak samo szerokie — doskonale odpowiadało Riven.

Niedługo później armia wyruszyła na Ionię, co było częścią długo planowanej noxiańskiej inwazji.

W miarę, jak ta nowa wojna się dłużyła, stało się jasne, że Ionia się nie ukorzy. Jednostka Riven została przydzielona do eskortowania innego korpusu wojennego, który przedzierał się przez pogrążoną w walkach prowincję Navori. Przywódczyni korpusu, Emystana, zaciągnęła w swoje szeregi zauńskiego alchemika i bardzo chciała wypróbować nowy rodzaj broni. W niezliczonych kampaniach Riven chętnie oddałaby swoje życie za Noxus, ale teraz dostrzegła, że z innymi żołnierzami coś było nie tak, co głęboko ją zaniepokoiło. Delikatne amfory, które jechały na powozach, nie miały zastosowania na żadnym z pól bitwy, jakie Riven była sobie w stanie wyobrazić…

Dwa korpusy wojenne spotykały się z coraz bardziej zaciekłym oporem, jak gdyby sama ziemia chciała ich wypędzić. Podczas straszliwej burzy błoto zaczęło spływać w dół wzgórz, a Riven i jej wojownicy zostali sami ze śmiercionośnym ładunkiem — i wtedy właśnie ioniańscy wojownicy wyszli z ukrycia. Uświadomiwszy sobie powagę sytuacji, Riven poprosiła Emystanę o pomoc.

Jedyną odpowiedzią, jaką otrzymała, była płonąca strzała wystrzelona z grani wąwozu. Riven zrozumiała więc, że celem tej wojny nie była już ekspansja Noxusu. Celem było absolutne unicestwienie przeciwnika, niezależnie od ceny, jaką trzeba było ponieść.

Powóz został trafiony bezpośrednio. Riven instynktownie dobyła ostrza, lecz było za późno, by mogła ochronić kogokolwiek innego niż samą siebie. Chemiczny ogień wystrzelił z pękniętych pojemników. Słychać było krzyki, które wypełniły nocne powietrze — zarówno Ionianie, jak i Noxianie umierali bolesną i okrutną śmiercią. Osłonięta magią swojego ostrza przed palącą i trującą mgłą, mimowolnie stała się świadkiem scen pełnych okropieństw i zdrady, których już nigdy nie zapomni.

Wspomnienia Riven po tych wydarzeniach były tylko szczątkowe i koszmarne. Zabliźniły się jej rany. Opłakiwała zmarłych. Lecz co najważniejsze, zaczęła pałać nienawiścią do miecza, który ocalił jej życie. Słowa wygrawerowane na jego powierzchni drwiły z niej, przypominając o wszystkim, co straciła. Przed świtem znalazła sposób na połamanie go i zerwała ostatnią więź łączącą ją z Noxusem.

Lecz kiedy ostrze wreszcie zostało roztrzaskane, wciąż daleko było jej do pokoju ducha.

Pozbawiona wiary i przekonania, które dodawało jej pewności siebie przez całe życie, Riven sama skazała się na wygnanie i wędruje teraz po zniszczonej wojnami Ionii. Chce zadośćuczynić tym, którzy nie są w stanie wybaczać — ziemi, zmarłym i samej sobie.

Lee Sin

Spośród wszystkich duchów, które czczą Ionianie, o żadnym nie wymyślono tak wielu opowieści jak o smoku. Niektórzy wierzą, że jest on wcieleniem zniszczenia, a inni uważają go za symbol odrodzenia. Niewielu ma pewność w tej sprawie, jeszcze mniejsze grono było kiedykolwiek w stanie przyzwać moc smoczego ducha, a spośród nich nikomu nie udało się zrobić tego doskonalej od Lee Sina.

Gdy był jeszcze dzieckiem, przybył do klasztoru Shojin, twierdząc, że smok wybrał go na powiernika swojej mocy. Starsi mnisi widzieli przebłyski smoczego ognia w talencie chłopca, ale wyczuli również jego butną dumę i katastrofę, którą mogłaby sprowadzić. Z ostrożnością przyjęli go jednak na ucznia, choć, gdy inni czynili postępy, członkowie starszyzny wciąż polecali mu zmywać naczynia i szorować podłogi.

Lee Sin coraz bardziej się niecierpliwił. Pragnął wypełnić swoje przeznaczenie, a nie marnować czas na błahe obowiązki.

Zakradłszy się do ukrytych archiwów, odnalazł starożytne manuskrypty opisujące, jak zwrócić się do wymiaru duchowego, i postanowił zaprezentować swoje umiejętności w treningowej walce. W swojej bezczelności wyzwolił smoczy gniew w dzikim kopnięciu, paraliżując doświadczonego nauczyciela. Trawiony wstydem i wygnany za swoją arogancję, młodzieniec postanowił odpokutować za swoje czyny.

Lata mijały. Lee Sin zapuścił się daleko do odległych miejsc i bezinteresownie pomagał wszystkim w potrzebie. Wreszcie dotarł do Freljordu, gdzie spotkał Udyra, dzikiego człowieka, który zebrał w sobie pierwotne bestie swojej ojczyzny. Tak zwany Duchowy Wędrowca ledwo panował nad ścierającymi się wewnątrz niego siłami, toteż Lee Sin zaczął się zastanawiać, czy zapanowanie nad smokiem było w ogóle możliwe. Jako że obaj potrzebowali duchowego przewodnictwa, stworzyła się między nimi więź i mnich zaprosił Udyra w podróż powrotną do domu.

Wieść o tym, że imperium Noxusu najechało i okupowało Ionię całkowicie ich zdruzgotała. Mnisi ze wszystkich prowincji wycofali się, by bronić świętego klasztoru w Hiranie, wysoko w górach.

Lee Sin i Udyr zastali go obleganego. Noxiańscy żołnierze przedostali się do wielkiej sali Hirany. Gdy Udyr skoczył do akcji, Lee Sin zawahał się, widząc, jak jego dawni rówieśnicy i mistrzowie padali od mieczy wroga. Mądrość Hirany i Shojinu, ogromna część starożytnej kultury Ionii — wszystko to mogło przepaść.

Pozostawiony bez wyboru, przyzwał smoczego ducha.

Otoczyła go nawałnica płomieni, spopielając jego skórę i wypalając oczy. Przepełniony dziką mocą, okaleczył najeźdźców gradem łamiących kości ciosów i szybkich kopnięć. Nieposkromiony duch z każdym uderzeniem żarzył się coraz jaśniej i goręcej.

Mnisi zwyciężyli, lecz desperackie czyny Lee Sina zniszczyły klasztor, a jego wzrok był nieodwracalnie stracony. Nareszcie spowity mrokiem ślepoty zrozumiał, że żaden śmiertelnik nigdy nie zmusi potęgi smoczego ducha do posłuszeństwa. Obolały, na skraju śmierci, nasunął na swoje niewidzące oczy kawałek tkaniny i chciał podjąć próbę zejścia po górskich szlakach.

Powstrzymali go jednak mnisi, którzy przetrwali. Puściwszy wszelką żądzę mocy w niepamięć, ich uczeń wreszcie był gotowy zacząć od początku. Choć nie zapomnieli o jego poprzedniej arogancji, mnisi zaoferowali rozgrzeszenie. Gniew smoka był zabójczy i nieprzewidywalny, ale dusze najbardziej pokornych i godnych śmiertelników mogły sprostać jego płomiennej naturze i od czasu do czasu nim pokierować.

Ogromnie wdzięczny Lee Sin został z mnichami, by odbudować klasztor, a po zakończeniu prac i powrocie Duchowego Wędrowcy do Freljordu, całkowicie poświęcił się poszukiwaniu oświecenia.

Po zakończeniu wojny z Noxusem nieustannie medytował nad swoją rolą w Ionii. Wiedząc, że jego ojczyzna nie przeszła jeszcze próby ostatecznej, Lee Sin musi pokonać siebie i smoczego ducha wewnątrz, by stawić czoła wszystkim wrogom, jakich gotuje dla niego przyszłość.

Karma

Karma jest wcieleniem prastarej ioniańskiej duszy, która służy jako duchowy przewodnik każdemu z pokoleń jej ludu. Jej ostatnim uosobieniem była dwunastoletnia dziewczynka imieniem Darha. Darha została wychowana na wyżynach północy. Była uparta i niezależna i zawsze śniła o życiu poza swoją prowincjonalną wioską.

Jednakże dziewczyna zaczęła mieć dziwne, nieregularne wizje. Obrazy, które widziała, były interesujące — mogłyby być wspomnieniami, ale miała pewność, że takie rzeczy nigdy się jej nie przytrafiły. Z początku łatwo było ukryć ten problem, lecz wizje nasilały się do czasu, gdy Darha upewniła się w przekonaniu, iż odchodzi od zmysłów.

Kiedy wydawało się, że na zawsze zostanie niewolnicą uzdrawiających chat, grupa mnichów odwiedziła jej wioskę. Przybyli z miejsca znanego jako Wiekuisty Ołtarz, gdzie parę miesięcy temu zmarł ich boski przywódca Karma. Mnisi poszukiwali kolejnego wcielenia starca, wierząc, że znajdą je wśród mieszkańców wioski. Poddali próbie wszystkich napotkanych ludzi, ale w ostateczności byli gotowi odejść z wioski z pustymi rękami.

Kiedy przeszli obok uzdrawiających chat, Darha wyskoczyła jak z procy i pobiegła ich zatrzymać. Płakała, opowiadając im o swoich wizjach i o tym, że z szeptów w jej głowie znała głosy mnichów.

Natychmiast rozpoznali znaki. Ta dziewczyna była ich Karmą. Wizje były poprzednimi życiami, które wlewały się w nowe naczynie.

W tamtej chwili życie Darhy na zawsze się odmieniło. Pożegnała się ze wszystkimi i wyruszyła do Wiekuistego Ołtarza, by uczyć się od mnichów. Latami szkolili ją, jak łączyć się ze swoją prastarą duszą, aż wreszcie odnalazła swój głos tłumiony tysiącami innych, a każdy z nich był krynicą mądrości minionych epok. Karma zawsze była orędowniczką pokoju i równowagi, nauczając, że każdy zły uczynek niesie za sobą konsekwencje, a więc nie należy na niego odpowiadać. Lecz nawet kiedy Darha stała sięKarmą, niełatwo było jej zrozumieć tę prostą prawdę.

Ta filozofia została poddana prawdziwej próbie, gdy Noxus najechał Ionię. Wiele tysięcy zostało zabitych, gdy wrogie korpusy wojenne przedzierały się w głąb lądu, a Karma została zmuszona, by zmierzyć się z niełatwą rzeczywistością wojny. Czuła bezgraniczny, niszczycielski potencjał, który nabrzmiał w jej duszy, a wraz z nim porywczy głos młodej Darhy krzyczący: Skoro nie korzystasz z tej mocy, to po co ci ona?

Karma cierpiała boleści z tego powodu. Ostatecznie jednak poszła na kompromis i zdecydowała się zabić tylko jedną osobę; pod warunkiem, że będzie to właściwa osoba. Stawiła czoła noxiańskiemu dowódcy na pokładzie jego własnej fregaty, wyzwalając swój boski gniew. Lecz zamiast jednego wymierzonego ataku, w mgnieniu oka zniszczyła cały okręt wraz z załogą.

Choć Ionianie cieszyli się z tego ewidentnego zwycięstwa, Karma czuła dziwną pustkę. Głosy, które tak wyraźnie rozbrzmiewały w jej głowie, teraz ucichły, a Darha znów zaczęła dominować. Jednakże nie uspokoiło to Karmy, ponieważ uświadomiła sobie, że popełniła wielki błąd. Powróciła do Wiekuistego Ołtarza, by medytować i pokutować za zakłócenie duchowej równowagi swojej ojczyzny. Zabijanie zawsze przychodziło łatwo, ale ceną za nie było prawdziwe oświecenie. Już i tak zhańbiła swoją nieśmiertelną duszę oraz dusze swoich wyznawców, więc postanowiła z całych sił starać się już nigdy nikogo nie skrzywdzić.

Mimo że wojna z Noxusem już dawno dobiegła końca, wciąż jest wielu Ioniańczyków, którzy zbyt chętnie odpowiedzieliby na przemoc przemocą, nawet w stosunku do swoich sąsiadów. Karma przysięgła prowadzić ku bardziej pokojowym ścieżkom tylu z nich, ilu tylko będzie w stanie.

A z każdym sporem, któremu udało się jej zapobiec, coraz więcej straconych głosów powraca, by podzielić się swoją wieczną mądrością.


Nowe opowiadanie z Irelią:

OPOWIADANIE · PRZECZYTANIE TEKSTU ZAJMIE CI OKOŁO: 5 MIN.

PLAMY NA IMIENIU

— Wierzyłem w ciebie, Tańcząca z Ostrzami! — wykrztusił mężczyzna, którego usta zaszły czerwoną pianą. — To ty pokazałaś nam drogę…

Irelia nawet nie drgnęła. Z góry spojrzała na niego, tego sługusa Bractwa, i jego kolana w błocie. Jej ostrza przebiły go nie raz.

— Mogliśmy być silni… Zjednoczeni…

— Nie taka jest wola Ducha — odparła. — Jeżeli tak myślisz, to jesteś w błędzie.

Przyszedł do tej wioski i czekał na idealną okazję do uderzenia. Ale był niezdarny i niezręczny. Z łatwością wykonała swój taniec wokół niego.

Był zdeterminowany ją zabić. Najgorsze, że to nie był pierwszy taki przypadek. Ostrza Irelii unosiły się nad jej ramionami, podążając za pełnymi wdzięku okrężnymi ruchami jej dłoni. Jeden prosty gest i mogła zakończyć jego istnienie.

Mężczyzna splunął krwią na ziemię, a jego oczy wypełniała paląca nienawiść. — Jeśli nie będziesz przewodziła Navori, Bractwo to zrobi.

Bezsilnie spróbował podnieść sztylet i wymierzyć go w jej stronę. Ten mężczyzna nigdy się nie poddawał.

— Wierzyłem w ciebie — powiedział ponownie. — Wszyscy wierzyliśmy.

Irelia westchnęła. — Nigdy was o to nie prosiłam. Przepraszam.

Irelia zwinnie poruszyła kończynami, wykonała obrót w bok i posłała szereg śmiercionośnych ostrzy w powietrze. Z łatwością przebiły się przez jego ciało. Kierowała nią zarówno łaska, jak i potrzeba ochrony własnego życia.

Prosty obrót i jeden elegancki krok, a ociekające krwią ostrza Irelii znów znalazły się przy niej. Ciało mężczyzny padło na twarz.

— Niech Duch zapewni ci pokój — rzekła Irelia.


Ciężar tego czynu towarzyszył jej nawet po powrocie do obozu. Kiedy wreszcie weszła do zacisznego namiotu, odetchnęła głęboko i położyła się na trzcinowej macie.Zamknęła oczy.

— Ojcze — szepnęła. — Znów splamiłam honor naszej rodziny. Błagam o wybaczenie.

Irelia rozłożyła ostrza przed sobą, które były tylko popękanymi kawałkami czegoś, co kiedyś olśniewało, a teraz stało się narzędziem przemocy — jak sama Ionia. Nalała wody do małej, drewnianej miski i zamoczyła w niej ręcznik. Sam akt czyszczenia odłamków stał się rytuałem, a Irelia czuła potrzebę wykonywania go po każdej walce, w której brała udział.

W miarę postępu prac woda powoli stawała się coraz czerwieńsza. Lecz pod warstwą świeżej krwi na metalu były również ciemniejsze, starsze plamy, których nigdy nie mogła całkowicie doczyścić.

To była krew jej narodu. Krew Navori.

W głębokim zamyśleniu zaczęła przemieszczać ostrza, powoli tworząc z nich herb swojej rodziny. Leżały przed nią trzy symbole. Jeden przedstawiał imię Xan, drugi — jej ojczystą prowincję, a trzeci — resztę Pierwotnej Krainy. Wszystkie tworzyły harmonię. Jej przodkowie zawsze przestrzegali nauk Karmy. Nikogo nie krzywdzili, niezależnie od okoliczności.

A teraz ich pieczęć i herb zmieniono w broń, w dodatku taką, która odebrała życie niezliczoną ilość razy.

Czuła na sobie wzrok braci. Nawet gdy trwają w wiecznym spoczynku w jedności z Duchem Ionii, Irelia bała się, że sprowadzi na siebie ich rozczarowanie, ich odrazę. Wyobraziła sobie też babcię, załamaną i płaczącą, cierpiącą z powodu każdego zabójstwa…

To właśnie ta myśl sprawiała Irelii najwięcej bólu i to z jej powodu płakała najczęściej.

Ostrza już nigdy nie miały być czyste. Irelia to wiedziała, ale wciąż czuła potrzebę zadośćuczynienia tym, których skrzywdziła.


Minęła wielu swoich zwolenników, wracając na cmentarzysko. Szczególnie teraz zwracali na nią uwagę, szukając przywódczyni, lecz ona rozpoznawała tylko garstkę z nich. Z każdą zimą ich twarze stawały się coraz mniej znajome, gdyż na miejsce starszych członków ruchu oporu pojawiali się nowi, jeszcze bardziej zapaleni wojownicy. Pochodzili z odległych prowincji i miast, o których nigdy nie słyszała.

Pomimo tego często zatrzymywała się, by okazać im szacunek, gdy kłaniali się jej i salutowali bez przekonania. Jednakże nie przyjęła pomocy w ciągnięciu zawiniętego całunem ciała nieżywego już napastnika.

Znalazłszy wolne miejsce pod uginającymi się od ciężaru kwiatów gałęziami drzewa, Irelia ostrożnie położyła zwłoki i podeszła do wdów oraz wdowców, osieroconych synów i córek, by złączyć się z nimi w żałobie.

— Wiem, że to nie jest łatwe — powiedziała, kładąc dłoń na ramionach mężczyzny, który klęczał przed parą świeżych mogił — ale każde życie i każda śmierć są częścią…

Odepchnął jej dłoń i wbił w nią wzrok, dopóki się nie oddaliła.

— To było konieczne — wyszeptała do siebie, gdy szykowała się do kopania grobu, choć własne słowa jej nie przekonały. — To wszystko jest konieczne. Bractwo trzymałoby tę ziemię w żelaznym uścisku. Wcale nie są lepsi od Noxusu…

Jej wzrok zawisł na starej kobiecie, która siedziała na prostym drewnianym stołku w korzeniach drzewa i śpiewała żałobną pieśń. Na jej twarzy widać było głębokie bruzdy wyrzeźbione przez łzy. Była schludnie ubrana, a jedna z jej dłoni spoczywała na nagrobku przyozdobionym jedzeniem złożonym w ofierze dla zmarłych.

Ku zaskoczeniu Irelii, kobieta przestała śpiewać.

— Córko Xan, czyżbyś przynosiła nam kolejnego towarzysza? — zawołała. — Nie zostało tutaj dużo miejsca. Lecz każdy twój przyjaciel jest naszym przyjacielem.

— Nie znałam tego mężczyzny, ale dziękuję. Zasługiwał na lepsze życie. — Irelia niepewnie zrobiła krok w przód. — Śpiewałaś jedną ze starych pieśni.

— Pomaga mi oderwać myśli od złych rzeczy — powiedziała starsza kobieta, odgarniając ziemię z grobu. — To mój bratanek.

— Tak… tak mi przykro.

— Na pewno zrobiłaś, co mogłaś. Poza tym, taka przecież jest wola Ducha, czyż nie?

Jej przyjazne nastawienie całkowicie uspokoiło Irelię. — Czasami nie jestem pewna — wyznała.

Stara kobieta nagle ożyła, spodziewając się czegoś więcej. Irelia mówiła dalej, wreszcie wyrzucając z siebie wszelkie wątpliwości, jakie już od dłuższego czasu ją dręczyły.

— Czasami… czasami zastanawiam się, czy nie zabiłam naszego pokoju.

— Czy nie zabiłaś pokoju?

— Kiedy Noxus najechał. Być może odpowiadając przemocą na przemoc, straciliśmy coś, czego już nigdy nie odzyskamy.

Kobieta wstała, na próżno próbując otworzyć duży orzech. — Dziecko, dobrze pamiętam pokój — powiedziała, wskazując na Irelię powykręcanym i napuchniętym palcem. — To dopiero były czasy! Nikt nie tęskni za pokojem bardziej niż ja.

Wyciągnęła nóż zza paska i ponownie zabrała się do otwierania orzecha.

— Lecz świat się zmienił. Co sprawdziłoby się wtedy, nie sprawdzi się dzisiaj. Nie ma co się nad tym rozwodzić.

Łupina się wreszcie skruszyła i kobieta wsadziła pękniętego orzecha do miski na grobie.

— Widzisz? Kiedyś potrafiłam otwierać orzechy gołymi rękami, ale teraz potrzebuję do tego noża. Za młodu przejęłabym się tym, że zniszczyłam orzech. Lecz tamta ja już nic nie znaczy, ponieważ nie przyszło jej żyć tutaj i teraz — stara kobieta sympatycznie kiwnęła głową, a potem wróciła do śpiewania.

Po raz pierwszy od bardzo długiego czasu na twarzy Irelii pojawił się uśmiech. W torbie miała zawinięte w ochronną tkaninę odłamki-ostrza swojego strzaskanego herbu rodzinnego. Wiedziała, że już nigdy nie będą czyste i że już nigdy nie będą stanowiły całości.

Ale zawsze były w gotowości i to musiało jej wystarczyć.


Ionia

Ionia to kraj nienaruszonego piękna oraz naturalnej magii. Jego mieszkańcy, którzy mieszkają w rozproszonych osadach na terenie całej wyspy, to duchowi ludzie, którzy pragną żyć w harmonii i równowadze ze światem. Na terenie Ionii działa wiele zakonów i sekt, a każdy z nich podąża swoimi (często sprzecznymi) ścieżkami oraz ideałami. Ionia, samowystarczalna i odizolowana, pozostawała w dużej mierze neutralna w wojnach, które od wieków wyniszczały Valoran, dopóki nie najechał jej Noxus. Okrutny konflikt oraz okupacja zmusiły Ionię do powtórnego rozważenia swojego miejsca w świecie. Reakcja Ionii oraz droga, którą obierze, jeszcze nie są znane, ale będą miały olbrzymi wpływ na Runeterrę.