League of Legends r.

Aktualizacja historii Zeda, Mastera, Shena, Karmy i opowiadanie z Akali

Riot postanowił zaktualizować historię kilkunastu starszych postaci: Zeda, Shena, Mastera oraz Karmy! Także przeczytacie tutaj nowe opowiadanie z Akali!

Standardowo, jeżeli chcecie odnaleźć nową historię postaci, którą szukacie, polecam Control + F – potem w oknie wyszukujemy naszego bohatera.

Shen

Tajemniczy zarówno dla wymiaru duchów, jak i dla świata śmiertelników, Shen nie należy do żadnego z nich. Choć urodził się w jednym z najznamienitszych rodów północnego Navori, to jego ojciec był Okiem Zmierzchu, więc Shen miał trafić do Zakonu Kinkou.

Jako syn Wielkiego Mistrza Kusho od dziecka był częścią kultury zakonu, a jej główne zasady były mu równie dobrze znane, co zachód słońca w Ionii. Był świadomy konieczności Przycinania Drzewa i determinacji Podążania za Słońcem, ale przede wszystkim pojął mądrość Obserwowania Gwiazd. Medytował i pochłaniał wiedzę przez całe dzieciństwo, a wszyscy nauczyciele uważali go za wzorowego ucznia.

Jego najbliższym przyjacielem — jedynym, który mógł mu dorównać w walkach treningowych — był młody akolita imieniem Zed. Dorastali razem jak bracia, dzieląc ze sobą marzenia i troski. Shen mógł zawsze liczyć na świeże spojrzenie Zeda na każdą sprawę i obydwaj wkrótce stali się najbardziej obiecującymi uczniami Kinkou.

Wraz z rozwijaniem się ich umiejętności Kusho zabierał ich na niebezpieczne misje, w tym na polowanie na Złocistego Demona, który siał terror w prowincji Zhyun. Poszukiwania trwały latami, ale Shen się nie poddawał, nawet po odkryciu niezliczonych ofiar brutalnych morderstw. Kiedy w końcu schwytali „demona”, okazało się, że jest nim Khada Jhin — zwykły inspicjent objazdowych teatrów. Zamiast stracić zbrodniarza Wielki Mistrz Kusho nakazał go uwięzić.

Choć on i Zed wiedzieli, że zabójca zasłużył na surowszą karę, Shen zaakceptował decyzję ojca. Pragnął naśladować beznamiętność Oka Zmierzchu, więc nie zdołał pocieszyć zgorzkniałego, rozżalonego Zeda.

Nawet gdy noxiańscy najeźdźcy zagrozili pokojowi Pierwotnej Krainy, Shen niechętnie poparł bierność Kusho. Ale kiedy Zed opuścił Zakon Kinkou, żeby dołączyć do walki, Shen pozostał za murami świątyni.

Wróg wkrótce zajął wiele prowincji. Mimo to Shen wciąż skupiał się na zachowaniu duchowej równowagi Ionii. Przebywał akurat z dala od domu, gdy poczuł nagłe zaburzenie równowagi w szeregach Zakonu Kinkou. Natychmiast ruszył w drogę powrotną. Na miejscu zastał garstkę członków zakonu ocalałych z krwawego przewrotu. Wyjawili oni, że Zed wychował własnych akolitów i zajął świątynię.

Co gorsza, ojciec Shena zginął z rąk człowieka, którego niegdyś uważał za jednego ze swoich braci.

Tłumiąc żal, Shen poprowadził resztkę Kinkou do bezpiecznego schronienia w górach. Następnie przejął Duchowe Ostrze ojca i tytuł Oka Zmierzchu. Jego celem nie była zemsta, lecz odbudowanie zakonu. Przestrzegając głównych zasad, zaczął werbować i szkolić innych w nadziei na przywrócenie mu świetności.

Jedna z akolitek wykazywała nieograniczony potencjał. Shen uczył Akali Jhomen Tethi subtelnej sztuki ukrywania się i podstępu. Matka dziewczyny, Mayym, stała u boku Kusho jako Pięść Cienia i wyglądało na to, że córka pójdzie w jej ślady. Mimo wszystko Shen był zmuszony nakazywać Akali się hamować, gdy ta chciała odpowiedzieć atakiem ich śmiertelnym wrogom.

Kiedy Noxus w końcu się wycofał, wielu Ionian cieszyło się ze zwycięstwa. Inni, jak Shen, doświadczali skutków wojny. Zakonnik wypełniał swoje obowiązki, w głębi duszy walcząc z nienawiścią do Zeda i zwątpieniem we własne zdolności przywódcze. Długoletnia wojna zebrała w Pierwotnej Krainie krwawe żniwo i Shen nie był pewny, czy odbudowany Zakon Kinkou będzie w stanie kiedykolwiek przywrócić równowagę na tych ziemiach.

I rzeczywiście — gdy Akali stała się nową Pięścią Cienia, poczuł, że zaczyna się od niego odsuwać. Z czasem otwarcie zakwestionowała jego dogmaty i opuściła zakon.

Shen medytował, obserwując gwiazdy, i zrozumiał, że Akali będzie musiała znaleźć własną drogę… podobnie jak Kinkou.

Czasem, między jedną walką w świecie duchowym a drugą, Shen wciąż kontempluje wartość swoich przekonań. Nigdy nie pozwolił, by emocje powstrzymały go od pielęgnowania tradycji, ale w dalszym ciągu nie znalazł odpowiedzi na pytanie, jak długo jeden człowiek może przemierzać dwa światy, zanim czyny dokonane w jednym zniszczą ten drugi.

Master Yi

W centralnej prowincji Ionii o nazwie Bahrl istniała niegdyś górska osada, położona w zacisznym zakątku o niespotykanej urodzie. Właśnie tu, w wiosce Wuju, dorastał Yi, ucząc się sztuki władania mieczem i goniąc za marzeniem, które okazało się tragiczne w skutkach.

Jak większość dzieci podziwiał tych, którzy nosili jedwabne szaty i dzierżyli ostrza o poetyckich nazwach. Jego rodzice parali się kowalstwem, a Yi zawsze zwracał uwagę odwiedzających ich warsztat wojowników. Poranki spędzał w ogrodzie, ćwicząc walkę z matką, a wieczory upływały mu na recytowaniu ojcu poezji przy świetle świec. Gdy nadszedł czas, by Yi rozpoczął naukę pod uważnym okiem mistrzów Wuju, jego rodzice pękali z dumy.

Wykazując się takim samym talentem i dyscypliną na treningach co w życiu codziennym, przerósł wszelkie oczekiwania. Wkrótce „Młody Mistrz” Yi był na językach całej wioski.

Skromny uczeń myślał jednak o innych terenach Ionii. Ze szczytów najwyższych pagód dostrzegał dalekie miasta, o których nikt nigdy nie wspominał. Kiedy jednak chciał wyruszyć w dół góry z ostrzem w dłoni, mentorzy go powstrzymali. Osada Wuju została założona przez ludzi, którzy uważali swoją sztukę walki za zbyt cenną, by się nią dzielić, i zbyt czystą, by przelewać krew — dlatego przez wiele stuleci pracowali nad nią w odosobnieniu, nie zdradzając jej prawdziwej natury nikomu z zewnątrz.

Wszystko to się zmieniło, kiedy Yi zauważył kłęby dymu unoszące się nad odległymi miastami. Noxiańskie korpusy wojenne uderzyły od wybrzeża, podbijając osadę za osadą i zalewając prowincje krwawymi falami. Yi nie zastanawiał się długo — stawiając lud Ionii ponad uświęconą tradycją Wuju, pognał na ratunek Pierwotnej Krainie. Ku powszechnemu zdumieniu przedarł się do pierwszego szeregu z prędkością światła, siejąc chaos w zastępach wroga z pomocą niesamowitej techniki, nieznanej nikomu z obecnych na polu bitwy.

Wieść o niepowstrzymanym wojowniku rozniosła się po okolicy niczym górska mgła. Czerpiąc inspirację z jego męstwa, inni uczniowie z Wuju włączyli się do bitwy i wszyscy razem udali się do Navori, gdzie wojna rozszalała się najbardziej.

Noxiańscy przywódcy uznali Wuju za zagrożenie, którego nie można zlekceważyć. Odkryli, skąd pochodzą niezwykli wojownicy, i postanowili przypuścić bezlitosny atak na ich wioskę. W ciągu zaledwie jednej nocy z powierzchni ziemi zniknęła cała osada, a jej kultura i mieszkańcy przepadli w chemicznym ogniu, którego nie mogła postrzymać żadna broń.

Kiedy wojna wreszcie dobiegła końca, Yi wrócił do domu jako jedyny ocalały, by znaleźć na miejscu jedynie zgliszcza. Magia tej ziemi została zbezczeszczona, a wszyscy, których znał i kochał, zginęli. Choć ciało nie ucierpiało, duch został złamany i tak Yi stał się ostatnią ofiarą ataku. Żaden z wojowników praktykujących styl Wuju nie został przy życiu, więc tytuł mistrza mógł trafić tylko do niego.

Pogrążywszy się w żalu, Yi zaszył się na odludziu i zaczął obsesyjnie trenować, by zagłuszyć poczucie winy. Mądrość dawnych mistrzów, którą nosił w sercu, zdawała się blednąć z dnia na dzień. Yi zaczął wątpić, czy jeden człowiek jest w stanie uchronić od zapomnienia całe dziedzictwo… dopóki nie spotkał kogoś, kogo w ogóle się nie spodziewał.

Dziwny, przypominający małpę vastajański wojownik wyzwał go na pojedynek. Master Yi niechętnie spełnił żądanie stworzenia i z łatwością je pokonał. Małpi przeciwnik nie chciał jednak dać za wygraną, wracając każdego dnia i stosując coraz sprytniejsze sztuczki, które zmuszały Yi do improwizacji. Po raz pierwszy od wielu lat Yi znów poczuł ducha Wuju.

Yi i tajemniczy wojownik ścierali się przez wiele tygodni, aż w końcu sponiewierany nieznajomy padł na kolana i przedstawił się jako Kong z plemienia Shimonów. Ubłagał Yi, by go uczył — mistrz dostrzegł w tej lekkomyślnej, lecz zdeterminowanej istocie materiał na ucznia. Szkoląc Konga, Yi odnalazł cel w życiu. Przekazał mu wiedzę o drodze Wuju i podarował zaklęty kostur oraz honorowy tytuł na znak złożonej przysięgi — od tego dnia Kong był znany jako Wukong.

Od tego dnia razem przemierzają Pierwotną Krainę, by Yi mógł oddać cześć dziedzictwu swojego utraconego domu i stać się mistrzem nie tylko z nazwy.

Zed

Pod okalającą Ionię otoczką harmonii kryją się opowieści o tych, których odtrącono. Historia Zeda zaczęła się, gdy jako mały chłopiec siedział na zimnych stopniach siedziby Zakonu Kinkou.

Został doń przyjęty przez samego Wielkiego Mistrza Kusho i znalazł swoje miejsce pośród starożytnych ścian świątyni. Zed oddał się zgłębianiu duchowych doktryn Kinkou, szybko przeganiając rówieśników zarówno w walce, jak i nauce. Mimo to miał wrażenie, że pozostaje w cieniu innego ucznia — w cieniu Shena, syna swojego mistrza. Choć pasja Zeda była widoczna w każdej technice, jaką opanowywał, brakowało mu emocjonalnej równowagi Shena. Niemniej jednak pomiędzy tymi dwoma uczniami wywiązała się braterska więź.

Z czasem wyprawili się wraz ze swoim mistrzem, by odszukać słynnego Złocistego Demona. Kiedy wreszcie udało im się złapać tego wzbudzającego przerażenie „potwora”, okazało się, że był to jedynie człowiek imieniem Khada Jhin. Młody Zed ruszył ku niemu z ostrzami podniesionymi wysoko, lecz Kusho go powstrzymał i zarządził, by wtrącić Jhina do więzienia.

Po powrocie do świątyni serce Zeda przepełniały urazy, toteż zaczął opuszczać się w nauce. Dręczyły go wspomnienia o makabrycznych zabójstwach Jhina, a rosnące napięcie pomiędzy Ionią a imperialistycznymi siłami Noxusu tylko pogłębiło jego rozżalenie. Choć Shen podążał śladami ojca i jego beznamiętności, Zed nie chciał pozwolić, by wzniosłe idee równowagi stały na drodze wymierzania złu sprawiedliwości.

Zapuścił się głęboko w ukryte katakumby świątyni i znalazł tam zdobioną, czarną szkatułkę. Wprawdzie wiedział, że to zakazane i dostępne tylko dla mistrzów zakonu, lecz zajrzał do środka.

Cienie ogarnęły umysł Zeda, karmiąc jego zgorzkniałość pogardą dla słabych. Był to jakiś rodzaj starożytnej, mrocznej magii.

Powróciwszy do świątyni, stanął oko w oko z Wielkim Mistrzem Kusho. Zażądał, żeby Kinkou zaatakowali noxiańskich najeźdźców, wykorzystując wszystkie dostępne im środki. Gdy Kusho odmówił, Zed odwrócił się od zakonu, w którym się wychował.

Jako że nie pętały go już doktryny Kinkou, zebrał wojowników, by stawić opór Noxusowi. Każdy, kto zagrażał jego ojczyźnie albo nie uczestniczył w jej obronie, był bezlitośnie piętnowany znakiem śmierci — nawet rodzimi Vastajowie, którzy zachwiali się w swojej lojalności. Zed przekonał swoich zwolenników, by przyjęli wojenny zamęt, ale niedługo potem uświadomił sobie, że bez czarnej szkatułki jego zdolności nigdy nie dościgną jego ambicji.

Zebrawszy nowych akolitów, powrócił do świątyni Kinkou, gdzie czekał na niego Kusho. Starszy mężczyzna złożył broń u stóp Zeda, błagając swojego byłego ucznia, by wyrzekł się cieni na rzecz bardziej zrównoważonej drogi.

Chwilę później Zed ponownie pojawił się na schodach świątyni. W jednej ręce trzymał szkatułkę, a w drugiej swoje ociekające świeżą krwią ostrze.

Kinkou zaniemogli z oszołomienia i byli wycinani w pień przez wojowników Zeda. Potem Zed przejął świątynię na własność, założył Zakon Cienia i zaczął trenować swoich akolitów w praktykach ciemności. Nanosili oni na swoje ciała tatuaże przypominające cienie, ucząc się, jak walczyć u boku swoich dymnych odbić.

Zed wykorzystał trwającą wojnę z Noxusem i cierpienie, jakie sprowadzała na mieszkańców Ionii. Po masakrze niedaleko rzeki Epol natknął się na Kayna, dziecięcego żołnierza z Noxusu, który dzierżył jedynie sierp. Zed zobaczył w chłopcu broń czekającą na naostrzenie i wziął go na swojego ucznia. Dostrzegł w nim nieskazitelność pobudek, która dorównywała jego własnej. Zed widział w Kaynie przyszłość Zakonu Cienia.

Po wojnie wprawdzie nie pogodził się z Shenem ani innymi Kinkou, którzy byli teraz rozrzuceni po różnych prowincjach, doszli jednak do porozumienia, choć nie było to łatwe. Zed wiedział, że nie można było cofnąć tego, co zrobił.

Ostatnimi laty stało się jasne, że równowaga Pierwotnej Krainy została zachwiana, być może na zawsze. Dla Zeda duchowa harmonia ma niewielkie znaczenie — zrobi to, co musi zostać zrobione, by Ionia zwyciężyła.

Karma

Karma jest wcieleniem prastarej ioniańskiej duszy, która służy jako duchowy przewodnik każdemu z pokoleń jej ludu. Jej ostatnim uosobieniem była dwunastoletnia dziewczynka imieniem Darha. Darha wychowała się na północnych wyżynach Shon-Xan. Była uparta i niezależna i zawsze śniła o życiu poza swoją prowincjonalną wioską.

Jednakże dziewczynę zaczęły nawiedzać dziwne, nieregularne wizje. Obrazy, które widziała, były interesujące — mogłyby być wspomnieniami, ale miała pewność, że takie rzeczy nigdy się jej nie przytrafiły. Z początku łatwo było ukryć ten problem, lecz wizje nasilały się do czasu, gdy Darha utwierdziła się w przekonaniu, iż odchodzi od zmysłów.

Kiedy wydawało się, że na zawsze zostanie więźniem chat uzdrowicieli, jej wioskę odwiedziła grupa mnichów. Przybyli z miejsca znanego jako Wiekuisty Ołtarz, gdzie kilka miesięcy wcześniej zmarł ich boski przywódca Karma. Mnisi poszukiwali kolejnego wcielenia starca, wierząc, że znajdą je wśród mieszkańców wioski. Poddali próbie wszystkich napotkanych ludzi, ale w ostateczności byli gotowi odejść z wioski z pustymi rękami.

Kiedy przeszli obok chat uzdrowicieli, Darha wyskoczyła z łóżka jak z procy i pobiegła ich zatrzymać. Płakała, opowiadając im o wizjach i wyjawiając, że znała ich głosy z szeptów w swojej głowie.

Natychmiast rozpoznali znaki. Ta dziewczyna była ich Karmą. Wizje były strzępkami wspomnień poprzednich wcieleń, które wzbierały w nowej duszy.

W tamtej chwili życie Darhy na zawsze się odmieniło. Pożegnała się ze wszystkimi i wyruszyła do Wiekuistego Ołtarza, by uczyć się od mnichów. Latami szkolili ją, jak nawiązywać więź ze swoją prastarą duszą i komunikować się z tysiącami poprzednich wcieleń, z których każde było krynicą mądrości minionych epok. Karma zawsze był orędownikiem pokoju i równowagi, nauczając, że każdy zły uczynek niesie ze sobą konsekwencje, a więc nie należy na niego odpowiadać.

Darha kwestionowała jednak te dogmaty, nawet kiedy już została Karmą. Część jej wyznawców nie wiedziała, co myśleć. Jak mogła zostać obdarzona Duchem Ionii, najświętszą postacią Pierwotnej Krainy, i jednocześnie podważać najoczywistszą z jej filozofii?

Przekonania te zostały poddane prawdziwej próbie, kiedy Noxus najechał Ionię. Wiele tysięcy Ionian zostało zabitych, gdy wrogie korpusy wojenne przedzierały się w głąb lądu, a Karma musiała zmierzyć się z niełatwą rzeczywistością wojny. Czuła bezgraniczny niszczycielski potencjał, który nabrzmiał w jej duszy, i zastanawiała się, jaki jest sens posiadania takiej mocy, jeśli nie można jej wykorzystać.

Głosy przeszłości nalegały, by pozostała przy Wiekuistym Ołtarzu, dodawała otuchy swojemu ludowi i pozwoliła konfliktowi samoistnie dobiec końca. Prawda, która znajdowała się znacznie głębiej, nakazywała jej jednak działać…

Karma zadręczała się sprzecznymi myślami, aż w końcu nie mogła tego dłużej znieść. Stawiła czoła noxiańskiemu dowódcy na pokładzie jego własnej fregaty, wyzwalając swój boski gniew. Nie wykonała jednak pojedynczego, precyzyjnie wymierzonego ataku — w mgnieniu oka zniszczyła cały okręt wraz z załogą.

Choć wielu Ionian cieszyło się z tego pozornego zwycięstwa, mnisi sądzili, że Karma popełniła ogromny błąd. Zakłóciła bowiem duchową równowagę ojczyzny, przyniosła hańbę wszystkim, którzy nosili to imię przed nią, i skaziła swoją nieśmiertelną duszę, a także dusze swoich wyznawców. Nawet jeśli miała spędzić resztę życia, medytując i korząc się w odosobnieniu, błagali, by nie czyniła już więcej zła.

Karma uciszyła ich jednym ruchem ręki. Choć w dalszym ciągu słyszała głosy w swojej głowie, kierował nią Duch Ionii obecny w jej sercu… Pierwotna Kraina była zaś gotowa zacząć się bronić. Karma nie była pewna, czy została wybrana ze względu na swoją odwagę i siłę woli, ale wiedziała, że cena harmonii czasem jest niezwykle wysoka. Świat się zmieniał i prawdziwą mądrością nie było zaprzeczanie faktom, lecz przyjęcie ich do wiadomości.

Mimo że wojna z Noxusem już dawno dobiegła końca, wciąż jest wielu Ionian, którzy zbyt chętnie odpowiedzieliby na przemoc przemocą, nawet w stosunku do sąsiadów. Karma przysięgła poprowadzić jak najwięcej z nich bardziej oświeconą drogą — wybierać pokojowe rozwiązania, ilekroć to możliwe, a gdy nie ma innego wyjścia, działać.

Opuszczam Weh’le – nowa opowieść z Akali

Ej, ej! Bo’lii! — krzyczę. — Nie myślisz, że zaciąłeś mnie trochę za głęboko?

Podnoszę głowę ze słomianej maty, na której leżę, by spojrzeć Vastajowi klęczącemu nade mną prosto w oczy. Czuję krew spływającą mi po plecach.

— Mógłbyś być trochę bardziej ostrożny? — dodaję.

Bo’lii zabiera znad mojego ramienia swoje qua’lo i muli, narzędzia tatuażysty podobne do młotka i dłuta, wykonane z kości wężowej. Niektórzy używają narzędzi z kości innych zwierząt albo z metalu, ale kość wężowa jest na tyle pusta, by tusz ściekał z niej cienką linią, której prawdziwy mistrz taki jak Bo’lii wymaga w swoich dziełach. Kolejne kilka kropli mojej krwi spływa z muli i spada mi na plecy. Bo’lii uśmiecha się, ściera je skrawkiem starego materiału i kręci głową. Następnie podnosi ręce i wzrusza ramionami, jak gdyby chciał zapytać: Chcesz, żebym przestał?

Lecz nie słychać słów. Noxiańscy żołnierze pozbawili go większości języka na długo przed tym, jak zaczęłam tu przychodzić, ale znam go wystarczająco dobrze, by wiedzieć, co jego poza może znaczyć. Jego praca jest zdecydowanie warta tych paru chwil dyskomfortu.

A krew? Mogę znieść trochę krwi. A nawet sporo, o ile nie jest moja.

— Tylko wyczyść to trochę, dobra? Chyba nie mamy za dużo czasu — mówię mu.

Bo’lii zaczyna stukać qua’lo o muli i nanosić tusz. Jego tusze są najlepsze, ich bogate kolory biorą się ze startych dzikich jagód Raikkon i zaklętych płatków kwiatów, które rosną tylko na południowych zboczach klifów Vlonqo. Bo’lii jest mistrzem, a ja mam zaszczyt być jego płótnem.

Zaczęłam przychodzić do Weh’le krótko po tym, jak przestałam słuchać się Shena. Te wszystkie lata „stąpania ostrożnie” w Zakonie Kinkou? Nie. Shen mylił się co do tego. Mylił się co do mnie.

Wstrzemięźliwość nigdy mi nie pasowała.

Odwracam się na matę i kładę brodę na swoich dłoniach. Oczy mam cały czas skupione na drzwiach, które prowadzą do karczmy Bo’liiego. Jego pokój jest czysty, powietrze natomiast brzemienne poczuciem winy. Karczma jest domem dla całej zgrai złodziei, rzezimieszków i złych decyzji. Ludzie przychodzą do Bo’liiego, by uciec z Weh’le. Z Ionii. Trafienie doWeh’le jest trudne… ale wydostanie się stamtąd jest jeszcze trudniejsze.

Weh’le jest portem widmo, ukrytą nadbrzeżną wioską chronioną przez mistyczne właściwości Ionii. W przeciwieństwie do Fae’lor, cudzoziemcy nie są tu mile widziani i nie ma jej na mapach. Jeżeli Weh’le kiedykolwiek staje się widoczne, zawsze robi to na własnych warunkach, prowokując ludzi do robienia bardzo głupich rzeczy.

Najwięcej podróżnych przybywa z morza, marząc o bogactwie, odkryciach albo po prostu o zaczęciu wszystkiego od nowa. Ich nadzieje są jednak studzone w mgnieniu oka. Najpierw wybrzeże, które kiedyś ich wzywało, znika za ścianą gęstej, kobaltowej mgły trzaskającej magiczną mocą. Morze gwałtownie się wzburza, po czym równie gwałtownie opada, wzniecając nawałnicę miażdżących fal. Gdy ocalali kurczowo trzymają się roztrzaskanego na kawałki okrętu, mgła cofa się dosłownie na moment, pozwalając im rzucić okiem na migoczące latarnie w Weh’le, które okrutnie się z nimi żegnają. Niedługo potem woda ściąga ich na dno Zatoki Bezdechu.

Nie mogę nic dla nich zrobić. Nie moi ludzie. Nie mój problem.

Bo’lii przestaje stukać. Przyszłam tutaj z powodu kogoś zupełnie innego.

Czuję moją torbę opartą udo. Uspokaja mnie to, choć wolałabym mieć ją na sobie. Wtedy instynktownie mogłabym rzucić trzy kunaie prosto w trzy serca. Odebrałabym trzy życia, nawet o tym nie myśląc. A że torba leży trochę dalej, musiałabym jednak chwilę pomyśleć.

Podnoszę wzrok w samą porę, by zauważyć mężczyznę wchodzącego przez frontowe drzwi. Otacza go trzech strażników w pełnym rynsztunku.

— Ułatwili mi sprawę… ciekawe, którego mam zabić? — drwię.

Bo’lii się śmieje. Nawet bez języka wciąż może to robić. Jego śmiech brzmi trochę dziwnie, ale jest prawdziwy. Bo’lii znowu kręci głową i robi to, co zwykle. Serią gestów i kręceniem głowy próbuje przekazać mi, żebym tym razem spróbowała załatwić sprawę na zewnątrz po tym, jak już opuszczą jego przybytek.

— Wiesz, że nie mogę ci tego obiecać — mówię, grzebiąc w torbie i odwracając się w kierunku zgiełku karczmy.

Zatrzymuję się w progu i odwracam z powrotem do niego.

— Zrobię, co mogę — oznajmiam, po czym zakładam maskę na twarz. To nic, że mnie widzą, ale gdyby zauważyli, że się z nich śmieję, to byłaby już lekka przesada.

Mężczyzna prowadzony przez strażników jest moim rodakiem — to radny o wysokim stanowisku z Puboe, miejsca leżącego niedaleko Zakonu Kinkou. Ale tak jak wielu innych sprzedał swoich ludzi za złoto i bezpieczną przeprawę do Weh’le i dalej. Dlatego właśnie teraz on jest moim problemem.

Dalej już nie pójdzie. Jasne, mogłam zabić go, gdy spał w tawernie albo gdy razem z innymi rozbił obozowisko na drodze do Weh’le, ale co to za zabawa? Chcę, żeby posmakował słonego powietrza. Chcę, żeby poczuł ulgę, zanim nastanie jego koniec. Ale chcę też, żeby inni zobaczyli, jak płaci za swoje zbrodnie i przekonali się, że nie godzi się postępować tak jak on.

Czyny mają konsekwencje.

Podchodzę do niego bezszelestnie. Trzęsą mu się ręce, gdy podnosi kufel piwa do ust. Strażnicy zauważywszy mnie, stają w jego obronie. Jestem pod wrażeniem.

— Miło dla odmiany doświadczyć dobrych manier w tych okolicach — mówię z uśmiechem, którego nie są w stanie zobaczyć.

— O co ci chodzi, dziewczyno? — pyta jeden z nich zza przetartego stalowego napierśnika z wieloma wgnieceniami.

— O niego — mówię, wskazując kamą na radnego. Broń połyskuje kolorami magii, w której została wykuta. — Chodzi mi właśnie o niego.

Strażnicy dobywają broni, ale zanim mogą zrobić krok w moim kierunku, znikają w gęstym pierścieniu oślepiającego dymu. Kunaie świszczą, trafiając cele z satysfakcjonującym PACH, gdy wbijają się w mięśnie i kości.

Jeden. Dwa. Trzy.

Kroki.

Posyłam kolejne dwa kunaie w tamtym kierunku. Słyszę szczęk metalu, a zaraz po nim BACH-BACH, gdy rykoszetem odbijają się w ścianę.

Więcej kroków.

— Ach, będziesz krwawić! — krzyczę, rzucając szurikenem z biodra i robiąc salto po pokoju wzdłuż drogi jego lotu.

Wychodzę z dymu i widzę, że ostatni strażnik leży rozpłaszczony na ziemi przy drzwiach. Trzy ostrza są zagłębione w jego tchawicy, widzę, jak jego pierś delikatnie wznosi się i opada. Łapię go za kołnierz i podnoszę do góry. Ostrożności nigdy za wiele.

— Prawie… — szepczę.

Nagle słyszę bulgot zza pleców. Odwracam się i przez rozrzedzający się dym widzę radnego, który wykrwawia się na podłodze. Jego oczy są otwarte. Rozgląda się po tawernie, zastanawiając się nad tym, co się właśnie stało.

Teraz wygląda tak błogo.

O autorze: Spliter

SpliterTo ja.
Liga Legend, Sprzęt Gamingowy, Recenzje, GLS, Fortnite i więcej.
Technologia, rozrywka czy gry - możecie pytać o wszystko, postaram się odpowiedzieć na wszystko.
Jeżeli chcecie się ze mną skontaktować, to możecie:
- napisać maila: [email protected] (także zapytania o możliwość współpracy ze mną)
Tak na serio: jeżeli macie jakiekolwiek pytanie, piszcie - w miarę możliwości postaram się odpowiedzieć ^^